Mój Kraków – bezradnik przetrwania

Czasem mam ochotę być wredna i złośliwa. Tak jak facet z bloku obok, który widząc męża rzucającego naszemu psu piłkę na ogromnej łące nie uczęszczanej przez ludzi, dzwoni po straż miejską.

Czasem mam ochotę wziąć telefon i wykręcić numer 986 (swoją drogą nawet nie wiedziałam, że taki mają numer).

Jak większość czytelników dobrze wie, mieszkamy w Krakowie. Mieście pięknym turystycznie, mieście wielu możliwości dla studenta, ale kompletnie beznadziejnym do życia dla rodzin. Zwłaszcza z dziećmi. Uogólniam, generalizuję. Wiem dobrze, ale jako jednostka jednej z takich rodzin mam przecież prawo. Wypowiedzieć się w imieniu swojej rodziny. Ciężko się żyje, zwłaszcza w okresie zimowym. Późna jesień i wczesna wiosna również nie należą do najprzyjemniejszych, choć optymizm wywołany zmieniającą się na lepsze aurą potrafi przesłonić negatywy. Na co dzień jednak szarość dnia i gęste od zanieczyszczeń powietrze sunące pomiędzy blokowiskami dołuje. Dołuje, gdy patrząc na alarm smogowy kolejny raz boję się wyjść z synem na spacer.

Do czego zmierzam? Do tego, czego mi najbardziej brakuje, a  mianowicie świeżego powietrza. Już słyszę to chrząkanie i śmiechy na sali. Dobre sobie, chcesz świeżego to zamieszkaj gdzieś na odludziu, wsi dawno zapomnianej.

Wiem, że w mieście a na wsi powietrze różni się diametralnie i nie mam zamiaru nad tym się roztrząsać. Nie będę się też długo rozwodzić nad krakowskim smogiem, bo pewnie każdy z Was o nim słyszał. Kraków jest najbardziej zanieczyszczonym miastem w Europie (!). W dodatku położonym w dolinie  (niecce- zwał jak zwał), więc wszystko się kumuluje i osiada. Przy tym jest to duże miasto, z ogromną ilością samochodów, starych kamienic opalanych węglem, pojedynczych domków jednorodzinnych opalanych Bóg jeden wie czym oraz posiadające hutę. Ekologiem żadnym nie jestem, znawcą tak samo nie, ale już ja sobie swoje zdanie (być może nie słuszne) wyrobiłam na temat tego co nas w Krakowie truje. Bo wszyscy trąbią, że najbardziej winne to te kamienice, a na drugim miejscu huta. I że auta owszem. I jeden komin w hucie zamykać będą coby nam się lepiej oddychało. Fajnie, a nóż pomoże, ale czy aby na pewno. Przecież na kominie filtry specjalne pomontowane i nie wierzę, serio nie wierzę, by komin ten generował gorszy syf od domu jednorodzinnego tuż koło mojego bloku. Do tego domku jeszcze dojdziemy, bo to on jest powodem dzisiejszego wywodu i mojej chęci bycia wrednym.

Mówi się o ogromnej ilości samochodów. No zgodzę się, dużo tego. Ale problem smogu od kwietnia do października de facto nie istnieje, a auta jeżdżą dalej. Pozostaje, więc zwalić wszystko na mieszkańców kamienic. Ale czy tak można? Czy można zwalać winę na jedną tylko przyczynę nie bacząc, że czynników jest więcej i to właśnie one wszystkie kumulując się sprawiają, że oddychamy tym syfem? Śmiem twierdzić, że za obecny syf w dużym stopniu odpowiedzialny jest ktoś jeszcze…

Kiedyś pomiędzy moim blokiem, a blokiem obok hulał wiatr. Pizgało jak w Kieleckiem. Gdy szłam na przystanek tramwajowy chciało głowę urwać, choć kilkaset metrów dalej wiatr nie poruszył nawet listkiem. Wszystko dzięki infrastrukturze dookoła. Mieszkam przy dawnym pasie startowym. Sama nazwa powinna dać Wam wyobrażenie szerokiej przestrzeni. Idąc do szkoły przechodziłam przez ogromne ogródki działkowe. Dziś, zamiast ogródków stoi nowa (już nie taka nowa będąc sprawiedliwą) Galeria Handlowa, a na pasie startowym wyrosły bloki. Na pasie startowym!

Teraz pomiędzy moim blokiem, a tym obok też wieje. Ale nie ma porównania. Teraz ten wiatr jest kłopotliwy, bo… dojdziemy do tego na koniec.

Park, niedaleko mojego domku także w pewnej części został zlikwidowany. Powstała Arena. Ku uciesze miłośników sportu. Fajne miejsce, zgodzę się. Ale stop. Ani kroku dalej, zostawcie już ten park w spokoju. Deweloperzy jednak chcą więcej. Ogródki działkowe przy parku. Na co komu one? Postawmy nowe osiedle. Odkupmy kawałek parku, mieszkania będą szły jak świeże bułeczki.

A co się stało z korytarzem powietrznym w okolicy Zielonek i Toń (dla niewtajemniczonych to podkrakowskie miejscowości, choć równie dobrze można nazwać je już dzielnicami Krakowa). Mój mąż ma babcię w Toniach. Jako dziecko biegał po rozległych łąkach. Terenach zielonych wykluczonych wtedy z zabudowy. Teraz prawo nagina się wedle potrzeb, a jak jest potrzeba sprzedaży terenu to się to robi. Dlatego dziś na tych zielonych terenach jak grzyby po deszczu wyrosły domy jednorodzinne. Miasto z centrami handlowymi też już tam dotarło.

Nie jestem znawcą, podkreślam to mocno. Ale takie rzeczy dają do myślenia. Rządzący tym miastem głowią się i troją jak polepszyć powietrze w Krakowie, a jednocześnie wydają zgodę na zabudowę każdego centymetra kwadratowego. Jak ma być przewiew skoro wszędzie stoją budynki. Często takie, które dodatkowo generują w atmosferę największy syf.

Ostatnio jedna z koleżanek wrzuciła na FB zdjęcia domu sąsiada. Z komina wydostawała się ogromna chmura duszącego, gęstego dymu. Z podpisem brzmiącym mniej więcej „Przeprowadziliśmy się dla dzieci. To wszystko dla nich, ogródek, miejsce do biegania, świeższe powietrze. A sąsiad pali takim gównem, że w domu śmierdzi mimo zamkniętych okien. Załamana”.

My też kupiliśmy działkę. Z myślą o postawieniu domu. Z myślą o naszych dzieciach. Z myślą o przyszłym życiu. Czy tam jest świeże powietrze, w stu procentach wolne od zanieczyszczeń? Oczywiście, że nie. Ale jest lepsze niż tu. Pytanie tylko, czy przesuwająca się aglomeracja za kilka lat tam nie dotrze, a za sąsiada nie będę mieć osoby utylizującej w piecu wszystko jak leci..

Dotarłam do sedna, do powodu który sprawił, że siadłam przy porannej kawie i klecę tego posta. Wspomniałam, że tuż obok mojego bloku stoi dom jednorodzinny. Dom, który co wieczór pali takim właśnie syfem. Syfem, który dociera wraz z wiatrem do mojego mieszkania. Zawiewa pomiędzy dwa bloki i wpada bezpośrednio do sypialni. Nie ma mowy o przewietrzeniu sypialni przed snem. Nawet jeśli prognozy stacji dot. smogu są optymistyczne. Nie ma mowy, bo cały ten dym jest zawiewany do środka. A śmierdzi tak, że nos chce ukręcić i zbiera na wymioty. Głowa dzień w dzień pulsuje w godzinach wieczornych. Dlatego już kilka razy miałam myśli, by być wredną i jednak chwycić za telefon. Tylko zawsze myślę sobie, a co to da? Czy to nie jest jak kopanie się z koniem? Bo oni przyzwyczajeni pewnie przez lata długie, że paląc w piecu wrzucą trochę butelek, śmieci. Zwłaszcza teraz, kiedy segregacja i za wywóz trzeba trochę zapłacić. Przyjedzie straż, w najlepszym wypadku da mandat. I co dalej? Czy to kogoś oduczy? A skoro kiedyś ludziom to nie przeszkadzało?

No nie przeszkadzało. Bo wiatr wiał z taką siłą, że nie było szans, aby ten dym do nas przyleciał. Teraz jedynie go podwiewa i ułatwia dotarcie.. Dziś przeszkadza, ale za kilka lat być może się przyzwyczaję do smrodu. Bo przecież do wszystkiego można się przyzwyczaić..

Możesz również polubić

Dodaj komentarz

6 komentarzy do "Mój Kraków – bezradnik przetrwania"

avatar
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
AW
Gość

Trzeba dzwonić wtedy gdy palą syfem. Raz, dwa, a może i osiem. Może za pierwszym razem nie pomoże, ale za drugim lub trzecim mandat uderzy po kieszeni i przestaną wrzucać do pieca co popadnie. Zmiany zaczyna się od małych kroczkow. Ja też codziennie sprawdzam w necie prognozy bo ten smog zatacza coraz większe kręgi, i juz nie raz zrezygnowalam że spaceru.
Pozdrowienia

Matka Debiutująca
Gość
Mieszkam w Krakowie, więc wiem o czym mówisz. Co do sąsiada – może najpierw pogadać, a jak to nic nie da to dzwonić na tą straż miejską. Od tego są. Domyślam się chyba gdzie mieszkasz, dalej wam tam rozbudowują, masakra. Ja akurat mieszkam niedaleko Zielonek, na górce, więc u mnie zawsze piździ i tyle dobrego, że przynajmniej świeżego powietrza na pewno mamy więcej. Czuję ten smog jak idę kilkaset metrów niżej na przystanek na wylotówkę do Warszawy – różnica jest kolosalna. I śmiem twierdzić, że na wiosnę i w lecie nie jest lepiej, ale tutaj to na pewno samochody robią… Czytaj więcej »
Dorota Starczewska
Gość

Nie uważam, że wredne jest dzwonienie w takiej sytuacji po pomoc, raczej wredny jest ktoś, kto pali w piecu czymś, co truje środowisko i ludzi. Albo niewyedukowany nieświadomy. Możesz pójść osobiście, albo napisać list z prośbą, jak wiesz kto to konkretnie i powiedzieć, że to przeszkadza. Może ten ktoś po prostu nie wie. A jak nie to nie bój się walczyć o lepszy komfort życia. W końcu ma się jedno życie!

Ana
Gość

… mnie się kiedyś marzyło mieszkać w Krakowie.. dzięki:) P.S. Ja bym dzwoniła na straż, u mnie w mieście też w domkach ludzie palą czym wlezie, na szczęście w domu nie śmierdzi, ale w zimie na spacer w tamte strony nie da się iść:/

LaraCroft
Gość

Żanetko kiedy pojawi się rodzeństwo dla Mateuszka? musiałam tu napisać bo nie mam Insta ale w najbliższym czasie może zainstaluję.Wielkie Gratkiiii ;))

Gizanka
Gość

U nas na starych osiedlach domków jednorodzinnych też w okresie zimowym jest dramat. Ludzie palą co popadnie, stare szmaty, plastiki i inne paskudztwa. Smród idzie po całym mieście 🙁
Ja bym nie miała skrupułów dzwonić jakby takie rzeczy działy się w moim sąsiedztwie, może jak przyjedzie straż to wytłumaczą co nieco.