Jak gotować bez kostek rosołowych, zup i sosów w proszku, czym zastąpić vegetę i na co uważać podczas zakupów

Naszym babkom i prababkom, gotującym niedzielny rosół przez głowę by nie przeszło, by dorzucić do niego sztuczną kostkę. Pewnie dlatego, że tego typu wynalazki po prostu były poza ich zasięgiem. Wszystko się zmieniło wraz z postępem cywilizacji i tempem zapełniania sklepowych regałów. Nie mam pojęcia kiedy dokładnie ten „dobrobyt” spłynął na nasze stoły, jednak ja jestem pokoleniem, które jeszcze pamięta dzieciństwo bez smaku bulionu w kostce.
Na moją skrzynkę trafiło kilka pytań odnośnie kostek rosołowych i przerzucenia się na „normalne” jedzenie. Pytań tych zupełnie się nie spodziewałam, zapoczątkował je wpis na fb dotyczący rezygnacji z chemicznych środków czystości.
Wszystkie brzmiały podobnie, a mianowicie chodziło o to jak ugotować zupę bez kostki by smakowała jak zupa. No cóż, nic prostszego. Pod jednym ważnym warunkiem! Musimy zapamiętać, że zupa bez kostki smakuje zupełnie inaczej i po prostu musimy przejść „odwyk kostkowy„. Smak, od którego po prostu większość ludzi jest uzależniona jest efektem zastosowania w kostkach bulionowych różnego rodzaju wspomagaczy smaku, glutaminianu sodu. Specjalnie piszę o odwyku, bo mało kto zdaje sobie sprawę, że glutaminian może uzależniać podobnie jak papierosy czy narkotyki. Tak, tak. Owszem, nie wywołuje żadnych sensacji, ani nie wpływa na nasz poziom nastroju, jednak wywołuje tzw. sztuczny apetyt zakłócając funkcjonowanie rdzenia mózgowego. Dlatego po jakimś czasie stosowania tego związku aminokwasów (bo glutaminian jest niczym innym niż jednym z 20 aminokwasów tworzących białka) nasz mózg smakując potrawę bez jego dodatku czuje się oszukany, a potrawa mdła, niewyrazista i po prostu bez smaku. Glutaminian znajdziecie praktycznie wszędzie, najczęściej jednak w tzw. śmieciowym jedzeniu typu fast food. Chodzi po prostu o to, by wzbogacić smak czegoś, co naturalnie byłoby po prostu nie do zjedzenia. Weźcie chipsy, pasztety, wędliny. Bleh, wszędzie to siedzi. Nawet jeśli na opakowaniu nie znajdziecie informacji, że w składzie znajduje się glutaminian popatrzcie uważnie czy aby na pewno nie ukrył się on pod nazwą: E621, ekstrakt drożdżowy, autolizowane drożdże (wydawałoby się że takie niewinne, co?), hydrolizowane białka roślinne.
Chemia, chemia sama chemia. Minie trochę czasu zanim organizm przejdzie odwyk i normalne jedzenie bez dodatku glutaminianu zacznie smakować dobrze. Ciężko powiedzieć jak długo, u jednych kilka tygodni, u innych miesięcy. Z mojego domu kostki i wszelkie produkty, które na pierwszy rzut oka zawierają ten syf zniknęły kilka lat temu na dobre. Owszem, są sytuacje kiedy sięgamy po paczkę chipsów lub hamburgera na mieście. Mam jednak zasadę, że posiłki, które przyrządzam w domu są bez dodatku chemii. Bo o ile w szybkiej przekąsce lub obiedzie na mieście nie mam pewności co do składu, o tyle do tej domowej dodaję tylko to,co rzeczywiście powinno się tam znaleźć. I nie ma pod tym względem wyjątków. Dzięki temu jedzenie, które zawiera glutaminian wyczuwam bez najmniejszego problemu. Zwykle jest ono po prostu za słone i szczypie w język oraz podniebienie.
No dobra, ale pytaliście jak gotować bez tego dodatku, by jedzenie smakowało dobrze. Aby wspomóc się w walce z nałogiem, a na przyszłość nabrać dobrych zwyczajów przygotowałam dla Was ściągawkę, wg której postępuję ja sama i która w moim domu sprawdziła się doskonale. Nie tylko na glutaminian, ale i na kilka innych równie uzależniających substancji w produktach.
KOSTKI ROSOŁOWE – czym zastąpić?
Niczym innym jak włoszczyzną i ziołami. W ogromnej ilości. Serio. Do gara z wodą wrzucamy ile tylko możemy marchwi, korzenia pietruszki, selera, pora, osmażonej na ogniu cebulki, naci pietruszki. Gotujemy bulion dodając do smaku sól i ponownie dużą ilość ziół. U mnie to zawsze jest liść laurowy, ziele angielskie (zwykle kilka ziaren), pieprz ziarnisty, lubczyk (zimą suszony, ale latem warto wyhodować nawet na balkonie w donicy – tylko uwaga kawał „krzaka” z niego rośnie). Do każdego bulionu, bez względu na to czy ma on wkładkę w postaci mięsa czy nie, dodaję ok. łyżki oliwy z oliwek.
Jeśli bulion ma stanowić bazę zupy o bardziej wyrazistym smaku, takiej jak kapuśniak, grochówka, żurek dodaję też obowiązkowo majeranek. Dużo majeranku, a także kminek (może być mielony).
Jeśli nie mamy czasu, aby tego typu bulion gotować do każdej zupy to wystarczy po prostu raz na jakiś czas ugotować więcej, przelać w pojemniczki na lód i zamrozić. Wyciągać w razie potrzeby. Świetnie nadają się do zup oraz wszelkiego rodzaju sosów. Podobnie można postąpić z resztkami niedzielnego rosołu, oczywiście gotowanego bez dodatku kostek. Chociaż u mnie to się nigdy nie sprawdza, bo poniedziałkowa pomidorowa przecież najlepsza jest na bazie niedzielnego rosołku 🙂
Oczywiście w eko sklepach znajdziecie sporo kostek bez dodatku glutaminianu. Uważam jednak, że nie ma co przepłacać na prawdę sporych pieniędzy skoro możemy sobie je sami przygotować w domu. Chyba, że ktoś potrzebuje na wczoraj, to wiadomo…
DOMOWA VEGETA – jak przygotować?
Znam sporo osób, które nie używają kostek bo to samo zło, ale vegetę lub inne kucharki czy potravki sypią na potęgę. Taka przyprawa to nic innego jak kostka rosołowa, tylko w formie sypkiej, nie utwardzonej. W jej składzie znajduje się również glutaminian a często także inne szkodliwe wzmacniacze smaku. Dzięki Bogu nie ma tu utwardzonego tłuszczu roślinnego, który najczęściej znajduje się w kostkach, ale nie zmienia to faktu, że jest to taki sam syf.
Co, więc mamy zrobić jeśli lubimy taką formę doprawiania?
Najprostszym sposobem jest kupno suszonej włoszczyzny w woreczku lub pojemniku i zmielenie jej za pomocą blendera lub młynka do konsystencji proszku. Tak otrzymany proszek mieszamy z solą (najlepiej himalajską- różową drobnomieloną) w proporcjach 2-3/1. Przesypujemy do ulubionego pojemniczka i oszukujemy nasze przyzwyczajenia 😉 Swoją drogą zobaczycie jaka różnica w cenie wyjdzie.
SOS Z TOREBKI – jak sprawić by domowy miał smak i konsystencję?
To, co teraz napiszę może nie jest pomysłem high level jeśli chodzi o zdrową półkę żywieniową. Ale na pewno jest milion razy bardziej zdrowszą formą niż sos z torebki. A na pewno dużo tańszą.
Otóż jak pewnie większość Was pamięta, jeszcze z czasów „sprzed” torebkowego żarcia, że sosy zwykle robi się na zasmażce. Banalna sprawa, bo mięso lub warzywa wystarczy podsmażyć na odpowiedniej ilości tłuszczu, następnie posypać odpowiednią ilością mąki, a następnie zalać przegotowaną wodą. W zależności jak długo podsmażymy produkt bazowy, otrzymamy sos ciemny lub jasny. W międzyczasie dodajemy różne dodatki takie jak zioła, przyprawy. Zasmażka do najzdrowszych nie należy, podobnie jak i sosy, ale zjadane z umiarem zwykle nie szkodzą. No chyba, że ktoś ma predyspozycje do zgagi i wzdęć po tego typu potrawach, wtedy powinien sosy zasmażkowe zamienić na te przygotowywane z dodatkiem jogurtu naturalnego lub ewentualnie (!) śmietany.
UWAGA na SYROP GLUKOZOWO – FRUKTOZOWY
Odkąd mam świadomość jaką mam, wystrzegam się jak diabeł święconej wody. A pech chce, że najczęściej spotykam go w produktach przeznaczonych dla (uwaga!) dzieci! Dlatego szerokim łukiem omijam gotowe batony, soczki i innego równie „pyszne” i słodkie pożywienie. Wierzcie mi, można znaleźć bez problemu produkty bez jego dodatków, tylko trzeba uważnie przeczytać etykiety. Tylko nie zdziwcie się, gdy znajdziecie go w produktach, w których byście się najmniej spodziewali – ja np. ostatnio w jogurcie naturalnym. Na drugim miejscu :/
Z cukrem jest dodatkowo kłopot, bo jak wiadomo żaden nie jest zdrowy. Ja osobiście staram się kupować trzcinowy (uwaga na barwione podróbki). Nie używam w domu zamienników typu ksylitol, stewia (bo nigdy nie kupowałam), przejechałam się natomiast na syropie z agawy, który miał być najzdrowszy, a w rzeczywistości wcale taki nie jest. Wyczytałam natomiast ostatnio, że warto zainteresować się naturalnym syropem klonowym, bo (uwaga!) pomaga w walce z cukrzycą! 🙂
OLEJ SŁONECZNIKOWY, RZEPAKOWY, UNIWERSALNY CZY OLIWA? Na czym smażyć?
Przyznaję z ręką na sercu, że ostatnio legło w gruzach moje złudzenie o wyższości oleju rzepakowego nad słonecznikowym. Dowiedziałam się bowiem, że rzepak występujący w naturze posiada kwas erukowy, który jest szkodliwy dla zdrowia. Co prawda w Polsce od ponad 20 lat hoduje się już odmiany bezerukowe, jednak przemawiają do mnie słowa, że jeśli coś matka natura dała nam w takiej formie, a nie w innej to nie bez powodu. Skoro rzepak posiada ten kwas w naturze i żeby nasz organizm go przyswoił musimy go modyfikować, to może lepiej faktycznie poszukać czegoś „nieszkodliwego” z natury. I tym sposobem trafiłam na olej kokosowy. Można na nim smażyć bez obaw o zachodzące w trakcie podgrzewania rakotwórcze reakcje chemiczne. Fakt, tani nie jest, ale prawda taka, że smażonych potraw to akurat powinniśmy jeść jak najmniej.
UWAGA!
Tłuszcz palmowy (kokosowy rafinowany) to NIE to samo co olej kokosowy. Pod tymi dwoma bardzo podobnymi nazwami kryją się zupełnie inne produkty. Ten pierwszy jest najtańszym tłuszczem, bardzo nie zdrowym, który zawiera tłuszcze nasycone, który w dodatku przez sposób pozyskiwania jest zagrożeniem dla środowiska. Unikajmy jak ognia wszystkiego co zawiera utwardzony tłuszcz roślinny lub po prostu tłuszcz palmowy. Często spotkacie go pod nazwą tłuszcz roślinny, olej roślinny lub tłuszcz roślinny utwardzany. Wszystkie wstępnie podsmażane produkty (jak frytki, panierowane ryby, a nawet mrożone warzywa na patelnię) posiadają utwardzony tłuszcz. Podobnie sprawa ma się z różnymi kupnymi ciastami, paluszkami, przekąskami. Cały przemysł cukierniczy bazuje na tego typu produktach. To produkty cholernie niebezpieczne dla Waszych pukawek. A serducha macie tylko jedne i wierzę, że mają dla kogo bić.
Do wykorzystania na zimno natomiast bardzo dobre są oleje z pestek winogron czy też oliwa (z oliwek oczywiście), olej lniany.
CZEGO JESZCZE UNIKAĆ?
- cukru wanilinowego – zamiast wanilii znajdziemy w nim wanilinę, czyli po prostu związek chemiczny. Swego czasu w sieci głośno było o Japończykach, którzy wanilinę pozyskali z krowich łajen. Tak, więc ten tego- smacznego 😉
Cukier waniliowy możemy zrobić sami. Wystarczy, że do słoika z cukrem wsadzimy dwie laski świeżej wanilii, której aromat przesiąknie do cukru.
- oszukanych chlebów- naturalny chleb pieczony jest na zakwasie, mące, soli i wodzie. Czasem z dodatkiem drożdży. Wszelkie dodatki typu spulchniacze, polepszacze, dodatki barwiące w postaci słodu jęczmiennego lub karmelu (ten ostatni jest zakazany, ale różnie bywa). Najwięcej syfu dodaje się do pieczywa tostowego, także uważajcie.
- oszukanej bułki tartej – podobnie jak w przypadku chleba trzeba zwracać uwagę na bułkę tartą, która często pozyskiwana jest z pieczywa naszpikowanego chemią jak tralala.
- oszukanych przetworów mlecznych – znalezienie jogurtu naturalnego, który w składzie nie posiada mleka w proszku graniczy z cudem, a ostatnia afera dotycząca biedronkowego mleka w butelce daje do myślenia. Nie pozostaje Wam nic innego jak czytać składy, ale ten nawyk powinniście mieć wyrobiony nie tylko w przypadku nabiału.
- produktów GMO- zwłaszcza kukurydza, soja i rzepak. O samym GMO napiszę Wam innym razem, bo jak się okazuje Polacy mają małą świadomość w tym temacie.
- produktów pakowanych w opakowania PET- ostatnio jedna ze znajomych mnie uświadomiła w temacie, bo wcześniej nie do końca do mnie docierało. Oczywiście o szkodliwym BPA słyszał każdy rodzic, który stanął przed kupnem butelki, smoczka czy pojemników na żywność. Ale o szkodliwości zwykłej plastikowej butelki i jej wpływie np na wodę mineralną mało się mówi. Natomiast niemieccy naukowcy udowodnili, że woda mająca kontakt z plastikowym opakowaniem, stojąca często dłuższy czas, zawiera czynniki chemiczne o działaniu zbliżonym do estrogenów, zaburzając prawidłowy przebieg procesów fizjologicznych komórek mających kontakt z wodą. W skrócie oznacza to, że powinny jej unikać kobiety, zwłaszcza te mające problemy z tarczycą. Jaka jest alternatywa? Kupujmy wodę w szklanych butelkach.
- mięs szprycowanych chemią, antybiotykami i hormonami – zwłaszcza należy uważać na drób (kurczaki). Jednak nie tylko mięso może być niebezpieczne. Także i jaja kurze powinny wzbudzić naszą czujność, gdyż to co zjada kura odkłada się nie tylko w jej ciele, ale i w jaju.
Na dziś tyle. Wiadomo, że w obecnych czasach ciężko całkowicie wyeliminować powyższe zagrożenia, ale mając ich świadomość będziemy ostrożniejsi. A przy zachowaniu środków ostrożności na pewno też zdrowsi, czego Wam z całego serca życzę! 🙂 A jeśli jest coś, o czym zapomniałam lub nie miałam pojęcia, bardzo proszę w komentarzach o podzielenie się wiedzą. Dla dobra pozostałych 🙂
Dodaj komentarz
10 komentarzy do "Jak gotować bez kostek rosołowych, zup i sosów w proszku, czym zastąpić vegetę i na co uważać podczas zakupów"
Ogromna porcja wiedzy z rana!
Super : D właśnie wybieram się po spożywkę , przyda się ta wiedza 🙂
Super post. Wielkie dzięki !!!! Kostek nie używamy od lat i w końcu też znalazłam odpowiedni stosunek ilości wloszczyzny i ziół aby uzyskać odowiedni smak :). Wszystkie rady biorę sobie do serca 🙂
Ja już odwyk kostkowy mam za sobą 🙂 A artykuł świetny!
Ja czasem używam tych naturalnych kostek, ale wole bulion zrobiony samemu. Ja, żeby smakowal intensywnie szczególnie ten ważywny to gotuje go nawet 2 godziny. Wprawdzie traci wartości , ale dla mnie to smakowa baza do której wrzucam na 5 minut brokoł i pyszna zupa gotowa. Temat w 100% wyczerpałas.
Jak dobrze, że sama gotuję rosoły i nie używam kostek ( no dobra raz na ruski rok jak mnie coś zaskoczy :)), sama piekę chleby głównie i mamy wędzarnię więc i wędliny robimy sobie sami ( wędzimy lub pieczemy) 🙂
Do oleju kokosowego zabieram się jak pies do jeża pewnie głównie ze względu na fakt, że smażę bez tłuszczu w ogóle albo piekę mięso.
Dziękuję za ten, tekst o kostkach. Tylko z ich wyeliminowaniem z naszej diety miałam problem. Teraz na pewno się uda 🙂
Bardzo ciekawy tekst! Bardzo pomocny! Pamiętam, że kiedyś i mleko i śmietana i różne napoje były w szklanych butelkach. Tęsknię za tym bardzo. Ale przyznam szczerze, że poza włoską wodą mineralną, to żadnej innej u nas w szkle nie widziałam…
Raz w tygodniu pobde do lidla itp Nak widze co ludzie wkladaja do koszyka to dramat…