Targ śniadaniowy i Festiwal Dyni
Jestem wzrokowcem. Często łapię się na tym, że kupuję np produkt ze względu na jego walory estetyczne. A właściwie estetykę opakowania. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, bywać w przytulnych miejscach.
Dlatego widząc plakat Festiwalu Dyni, który odbył się w miniony weekend w Krakowie nawet przez moment się nie zawahałam. Wiedziałam, że chcę tam być.
Oczami wyobraźni widziałam te wszystkie dynie, poukładane w stosikach, różniące się barwą i kształtem. Raj dla mojego obiektywu. Chciałam chłonąć tę wyimaginowaną atmosferę, uwiecznić ją na kolorowych fotografiach i móc dzielić się z Wami radością jaką niesie jesień.
Niestety, przykro mi to pisać – zawiodłam się.
Na przyszłość chyba jednak będę trzymać fantazję na wodzy. Nie zawsze bowiem ładne opakowanie skrywa równie ciekawe wnętrze. Plakat, który sprawił, że wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach okazał się być najciekawszym, co na całym festiwalu zobaczyłam <smuteczek>.
Być może stało się to za sprawą pogody, która troszkę pokrzyżowała plany gospodarzom festiwalu. Na sam koniec imprezę przeniesiono z Parku Ratuszowego do pomieszczeń Klubu Wersalik. Klubu, który trzeba przyznać bardziej straszy wnętrzem niż przytulną atmosferą.
Nici ze stosików poukładanych dyń. W jednym z pomieszczeń leżały po prostu rozłożone na biurkach szkolnych. Kilka znalazło się w koszach. Te porozkładane fantazyjnie powycinane przez uczniów, klubowiczów. Na miejscu też czekały na dzieciaki atrakcje plastyczne. Mati za mały, więc nie zgłębiałam tematu. Była jakaś loteria, możliwość skosztowania zupy dyniowej (za całe 2zł), a nawet warsztaty carvingowe (przynajmniej tak zapewniał plakat). Zabrakło jednak „tej” wyjątkowej atmosfery. Bo ja wiem, jesień dyniowa kojarzy mi się z ciepłem, kolorami, balami słomy, strachami na wróble.
Przeboleć tego zawodu nie mogę, serio.
Zwłaszcza, że niecałe 2 tygodnie wcześniej, wracając z Lublina przejeżdżaliśmy przez wioskę, gdzie wzdłuż drogi poustawiane były stosiki różnych wielkości dyń. Ehh.
Ogólnie pomysł fajny, plakat mega zachęcający, a wyszło nijak. Mam nadzieję, że kolejna edycja będzie lepiej zorganizowana, bo pomysł ogólnie jest rewelacyjny!
W tym samym czasie w Parku Ratuszowym odbył się też targ śniadaniowy. Oczywiście poszliśmy na niego przy okazji wizyty festiwalowej. Przyznaję ciekawa byłam tego wydarzenia, bo od dłuższego czasu czytam relacje z innych miast.
Jak było u nas? Pysznie.
Na widok tych wszystkich smakołyków ślinka ciekła, oj ciekła, mimo że byliśmy już po śniadaniu. Ceny niestety troszkę zniechęcały. Co najważniejsze – klimat panujący troszkę zatarł zawód wywołany festiwalem. Szkoda, że Mati szybko się zbuntował, bo akurat przypadła wtedy pora jego drzemki, bo pogościlibyśmy się troszkę dłużej. No nic, może następnym razem się uda? 🙂
Dodaj komentarz
7 komentarzy do "Targ śniadaniowy i Festiwal Dyni"
Wielka szkoda że jednak się zawiodłaś ale na tym się świat jeszcze nie kończy nie ? 😉
Buziaki dla synka :*
Od niedzieli nic nie robię, tylko rozpaczam po nocach haha 😉
http://www.znaczkijakrobaczki.pl/2014/01/pryszcze-i-krosty-u-dorosych-przyczyny.html?m=1 chciałam zapytać czy od razu poszłas do ginekologa? Czy przed wizyta u ginekologa byłaś u swojego lekarza rodzinnego? Mam problem z trądzikiem w okół ust:/ a co za tym idzie mam włoski na brzuchu i plecach. Myślę ze chodzi o hormony. Proszę o odp jak wyglądała rozmowa z ginekologiem
Nie byłam u lekarza rodzinnego. Trochę szukałam informacji w sieci i stąd wiedziałam, że to problem natury hormonalnej. Ginekolog wie o co chodzi jak kobieta przychodzi z podobnym problemem także nie trzeba mu wiele tłumaczyć 🙂
Czyli muszę iść do prywatnego ginekologa? Dziękuję za odpowiedź:)
W stolicy targ nie powalił na kolana.
u nas z targiem, tak jak pisze nie było źle. Natomiast po festiwalu mały zawód