Z lukrem?
Jest pewien temat, który jak bumerang powraca do mnie i jak rzep nie może się odczepić. Widocznie coś w tym jest, że skoro powraca to w jakimś celu.
Zaczęło się jeszcze gdy byłam w ciąży. Masa dobrych rad- wysypiaj się, korzystaj z życia, bo już wkrótce dobre Ci się skończy. Początek macierzyństwa równa się koniec wolności kobiety. Potem to już nic nie będzie takie samo.
Może i byłabym sama powielała i powtarzała stereotypy, jednak zostałam mamą i mój punkt widzenia okazuje się być odmienny. Owszem, może i nie jest tak jak było, ale czy to musi oznaczać, że jest gorzej?
Zachęcona recenzją jednej z mam odnośnie książki „Wyznania upiornej mamuśki” dokonałam zakupu.
Właściwie to zachęciły mnie śmieszne cytaty, które znalazły się we wpisie, np.:
„Do trzeciej nad ranem depilowałam woskiem nogi i okolice bikini, robiłam manikiur, pedikiur, peeling całego ciała i stosowałam tysiąc innych zabiegów. Wcale nie na rozbieraną randkę. Mam jutro wizytę u gina. Innej rozrywki w tym miesiącu nie będzie.”
Książka przyszła, zaczęłam czytać. Dobrnęłam do połowy i odłożyłam ją na półkę.
Co z tego, że cytaty są śmieszne (czasem aż do bólu), a autorka ma do siebie niesamowity dystans?
Pewne kwestie godzą w moje podejście odnośnie macierzyństwa. Nie cała książka, bo byłabym niesprawiedliwa twierdząc tak.
Następnie, w różnych odstępach czasu trafiałam na blogi, gdzie pojawiały się wpisy z tytułem „macierzyństwo bez lukru”.
W każdym z tych wpisów pojawiało się przeważnie zdanie „kocham swoje dziecko, ale…”
To „ale” dawało mi za każdym razem do myślenia.
Bo przybierało różne formy, od prób wyżalenia się, że kobieta czuje się zmęczona (co jest całkowicie normalne), niestety aż po nagonkę na inne kobiety, które twierdzą, że życie po narodzinach malucha jest piękniejsze. I ta nagonka tak naprawdę mnie uraziła.
W jednym z komentarzy wyczytałam, że kobiety, które nie narzekają na macierzyństwo albo
a) nie przyznają się do tego same przed sobą
b) mają do pomocy sztab ludzi w postaci babć, dziadków, opiekunek, którzy odciążają je z ich jakże ciężkich obowiązków.Innej opcji nie ma!
Nie wypowiedziałam się wtedy pod tym komentarzem, bo jako świeżo upieczona mamusia stwierdziłam, że no dobra- w sumie co ja mogę wiedzieć. Udało mi się, mam spokojne dziecko, pomoc męża kiedy potrzebuję. Pewnie za jakiś czas mały da w kość to życie zweryfikuje moje poglądy.
Czas sobie od tamtej pory płynął, a ja znów natknęłam się na artykuł powiązany z tematem macierzyństwa. Bez ubarwiania.W artykule po raz kolejny przeczytałam, że jak pierwsze miesiące po porodzie są naprawdę ciężkie, tak potem zaczyna się „małe piekiełko”.
Relaksująca kąpiel? Zapomnij!
Kino z mężem? Z drzewa spadłaś?!
Wieczór przed tv? A co z dzieckiem? !
Od tej pory tylko dziecko, zarastający brudem dom, mąż, pies, kot, świnka morska (niepotrzebne skreślić).
Sterta śmierdzących pieluch w koszu, rozwrzeszczany dzieć w łóżeczku, na obiad chleb z jajecznicą a na głowie niemyty od tygodnia kołtun.
Z jednej strony ciągłe narzekanie, a z drugiej… no właśnie podejście olewające, z którym najczęściej spotykam się u kobiet w ciąży. W sensie ciąża im lata, dziecko im lata.
Próba udowodnienia wszystkim dookoła, że nie będę zwariowaną mamuśką, która robi ohy i ahy nad każdą minką maluszka czy z zatroskaniem wertuje internet po zielonej kupce w pieluszce. Tja.. a potem się okazuje, że taka mama świata poza swoim dzieckiem nie widzi. I chwała Panie!
Może teraz podpadnę, ale… wkurza mnie to!
Takie dziwaczne podejście. Nawet nie, bardziej mnie wkurza taka pozerska postawa.
I obśmiewywanie tematu tylko dlatego, że.. o dobre pytanie! Dlaczego?
Czy macierzyństwo nie może po prostu być czasem pełnym miłości, czułego podejścia do dziecka?
Co złego jest w przyznaniu się, że rozczulają mnie małe skarpeteczki jeżeli rzeczywiście tak jest?
To jest chwila, która mija bezpowrotnie.
Po co, więc użalać się tak bardzo nad sobą i drążyć pewne tematy? Pozbawiać pączka lukru, sprawiać, że macierzyństwo zaczyna być zgorzkniałe? Po co obrzydzać innym, przyszłym mamom ten czas?
Ja nie mówię, że jest lekko. Czasem nie jest. Czasem nawet częściej niż czasem. Mati też potrafi dać w kość. Też mam nie posprzątane, nie ugotowane. I kołtun na głowie. Ale staram się tego nie podkreślać. Bo jak już raz zacznę się użalać nad sobą to jak lawina wszystkie moje bolączki ujrzą światło dzienne.I tu nie chodzi o to, że się sama przed sobą do tego nie przyznaję. Robię to publicznie przecież, na blogu.
Nie mam do pomocy sztabu ludzi. 3/4 dnia jesteśmy z Matim sami. Więc to też nie o to chodzi.
Nie mam do pomocy sztabu ludzi. 3/4 dnia jesteśmy z Matim sami. Więc to też nie o to chodzi.
Po prostu nie narzekam wkoło. Może czasem, cichutko pod nosem. Albo do mojej mamy, że jestem zmęczona. Na szczęście w momencie, w którym to wypowiem już mi lżej.
Bo każdy dzień jest jak wyzwanie. Każdego dnia budzę się rano, patrzę na uśmiechniętą twarzyczkę mojego synka i zastanawiam się co miłego nas dziś spotka.
Miłego.Bo gdybym otwierając oczy miała w głowie myśl, że dziś ponownie kawę wypiję dopiero po 17 jak mąż wróci z pracy, a Mati cały dzień tak mi da w kość, że nie będę wiedzieć jak się nazywam to przysięgam zwariowałabym. Wiara i optymizm dodaje sił.
Dziś jestem zmęczona, ale jutro, za dni kilka będę mieć chwilę tylko dla siebie.
Będzie wtedy i ciepły obiad, kąpiel w pianie, a nawet czas na relaks w ramionach męża.
Nie trzeba być perfekcyjną mamą, panią domu, kochanką dla swojego męża. Trzeba być nieperfekcyjną. Po co sobie narzucać jakieś ramy?
Tylko, że zamiast być zgorzkniałą, narzekającą na wszystko babą lepiej wziąć życie od pozytywnej strony i z uśmiechem brać to co przynosi los.
A zwłaszcza chwile, które możemy spędzić z dzieckiem. Miną szybko, bezpowrotnie.I jeszcze do nich zatęsknimy. Zmęczenie, które dziś jest też minie.
I wiecie co jeszcze? Moja mama kiedyś wyczytała na jednym z blogów (tak, czyta blogi nałogowo), że jeśli czas Ci przez palce przecieka to oznacza, że dziecko nie dało Ci tak naprawdę w kość. Mi przecieka, szczerze mówiąc nie wiem kiedy to moje dziecko tak urosło. To chyba oznacza, że jednak Mati nie dał mi tak bardzo w kość 🙂
Dodaj komentarz
50 komentarzy do "Z lukrem?"
Racja! Święta racja! I mi nie podpadasz, a przeciwnie – dobrze, że potrafisz wyrazić swoje zdanie.
Oho, mi też przecieka… zaraz rok minie… 🙂
Ja gdybym chciała się dołować każdego dania takimi sprawami to chyba bym musiała już brać coś na uspokojenie:-) Każdego dnia muszę wyjąć o 7 a wracam koło 17 i też mój dom się sam nie chce posprzątać, ale pomimo posiadania małego, aktywnego baaardzo szkraba, jakoś to wszystko godzę, z hobby też nie rezygnuję:-) czasem narzekam, czasem bardzo, ale doceniam szczęście jakie mam…
Już kiedyś pisałam Ci w komnetarzu, ze dla mnie w Twoim blogu brakuje równanowagi, u Ciebie macierzynstwo to tylko och i ach i wszytskie pięknie i super. I ty też stosujesz to „ALE”, tylko w grugą stronę:) Np. Mati daje w kość ALE i tak go kocham najbardziej na świecie:)
A czy to nie tak właśnie powinno być? Przecież dlatego decydujemy się na potomstwo 🙂
No ale to jest logiczne że kochasz swoje dziecko i chyba nikt normalnie myślący nie stwierdzi po przeczytaniu tekstu np. Mati daje w kość, Mati jest marudny itp. i bez dopisku „Ale”. Więc po co to dopisywać? Po co lukrowac i tak już lukrem polane?:)
Pisze jeszcze raz, bo źle mi się wpisało:
No ale to jest logiczne że kochasz swoje dziecko i chyba nikt normalnie myślący nie stwierdzi po przeczytaniu tekstu np. Mati daje w kość, Mati jest marudny itp. i bez dopisku „Ale”, ze nie kochasz swojego dziecka. Więc po co to dopisywać? Po co lukrowac i tak już lukrem polane?:)
Zapomniałabym… Już kiedyś, dawno temu, być może nawet Tobie odpisywalam, że na blogu pokazuję to co chcę zapamiętać. A chcę mieć w głowie te dobre chwile. Za 10, 20 lat do nich wrócę. Mam czytać o tym, że czułam sie źle, Mati był dokuczny i że mam dość?
Anonimowa koleżanko. Widzę, że bloga czytasz namiętnie, pytam się więc dlaczego skoro nie odpowiada Ci styl autorki?
Mam inne zdanie, mi się Twój blog bardzo podoba i nie widzę absolutnie nic złego w tym co i jak piszesz, jakoś nazbyt tego lukru nie dostrzegam 🙂 Ale to może dlatego, że mam dokładnie tak samo jak Ty… Mimo że bywa ciężko, bo syn ma gorszy humor, bo broi za dwóch a nawet za trzech 😉 bo spać nie ma zamiaru, jeść nie chce a tu obowiązki czekają jakoś dajemy radę i cieszę się, że go mam, jest dla mnie chodzącym cudem na tej ziemi, napatrzeć się nie mogę i nadziwić 🙂
Macierzyństwo jest piękne 🙂
Pozdrawiam,
Kasia M. 🙂
I ja również mogę się pod tym podpisać co napisała Kasia.
🙂
Żaneta !
dzięki kobietki :*
To mi też przecieka czas, mam 'grzeczne’ dziecko 😉
Żanetka, u Ciebie na blogu macierzyństwo ma wszystkie barwy tęczy, o tych ciemnych tez wspominasz, dlatego jest takie realne i dające innym pozytywna energię. Dlatego jesteście mi bliscy , bo w moim odczuciu, podobni do nas, do uczuć jakie w nas wzbudza rodzicielstwo od kiedy w naszym życiu pojawił się Szymon. W moim odczuciu 'macierzyństwo bez lukru’ to realne macierzyństwo, mające również gorsze dni, których nie brak, ale nie skupianie się na tym, tylko czerpanie energii z tych lepszych czasem tylko godzin 🙂 :*
Ewuniu, aż żal że my tak daleko od siebie mieszkamy. A z drugiej strony niby tak blisko 😉
A ja się czasem skarżę, narzekam, bo to poprawia mi samopoczucie…i tak mnie nikt nie słucha bo jestem 3/4 miesiąca lub więcej sama z dzieciakami. Chłopcy są rozbrykani, hałaśliwi, pomysłowi, ale czym starsi tym bardziej brakuje mi tych małych brzdąców biegających pod nogami. Kiedyś wyjda z domu, założą swoje rodziny i będę narzekać, że czas tak szybko upłynał i nie mogą mi dać jeszcze w kość. Na wszystko znajdę czas jak tego potrzebuję, a z każdym dniem jest go coraz więcej…niestety 😉
Tak, to najpiękniejsza praca, bo nie dość, że przyjemna (choć często trudna) to efekty dają ogromną satysfakcję i dumę 🙂
Rzeczywiście, coś może być na rzeczy z tym poczuciem humoru 😉 Chyba jednak bardziej chodziło mi o mamy, które wiecznie narzekają uprzykrzając tym macierzyństwo innym mamom 😉
Jestem przyszłą mamą, cieszę się z tego. Każdy dzień oczekiwania, niecierpliwość sprawiają, że kocham moje nienarodzone dziecko. Nie wstydzę się tego, pomimo mody jaka chyba zapanowała. Kobiety mają być feministkami, żywicielkami rodziny, twardo stąpać po ziemi, robić karierę, a na końcu być matkami. Ale nie mogą mówić za głośno o tym, że to jest zadanie, które najbardziej cieszy. O nie, nie. Kobieta ma narzekać, iść z prądem. Bo jeśli odstaje to życie jest cukierkowe, przekłamane. Co ten świat z nami kobietami zrobił. Pomyliłyśmy swoje role przez chęć równouprawnienia. Żal mi tych kobiet.
Trafilas w sedno!
owszem zmeczenie, owszem brak na czas dla siebie, owszem balagan i mogłam bym tak dlugo. Ale są i piekne chwile. Usmiech, zabawa, nowe umiejetnosci.
Maciezynstwo jest jak słodki paczek ale bez tego zbednego lukru i czasem z gorzkawym nadzieniem.
I by takiw pozostalo! mega nieidelane a wraz z nim MY mamy!
Pozdrawiam!
Czytałam tę książkę i owszem cytaty śmieszne…ale nie widziałam podobieństwa do siebie, do swojego życia…moje życie się zmieniło kiedy pojawiły się dzieci, zmieniło się na lepsze…faktycznie nie zawsze jest różowo ale o to chyba w życiu chodzi, żeby docenić to co dobre a bardziej docenimy wtedy kiedy mamy porównanie z gorszymi chwilami.
Cieszę się, że wyraziłyście swoje zdanie nt książki. Już myślałam, że tylko mi nie spasowała, bo recenzje raczej są pozytywne 😉 A przynajmniej były rok temu, gdy ją kupowałam 🙂
Super, że o tym napisałaś. Też prowadzę bloga i na nim też znajduje się to, co dobre. Dlaczego? Bo podobnie jak Ty myślę, że trzeba pamiętać o tych pięknych chwilach. Czy lukruję? Myślę, że raczej nie, dla mnie macierzyństwo jest właśnie takie 😉
Macierzyństwo jest piękne, naprawdę to wyjątkowy czas w życiu kobiety, można chodzić w szlafroku do południa i nikt nie ma pretensji do Ciebie, bo przecież najpierw trzeba zadbać o dzieciaki, one są najważniejsze 🙂 serio bez żartów to pierwszy rok życia maluszka jest trudny dla każdej kobiety, ale najtrudniejszy jest dla dzidzusia – on musi się wszystkiego nauczyć.
Dla mnie to lukrowany pączek, bo kocham moje dzieci i lukrować mogę dalej 🙂 choć przy dwójce to luker podwójny 😉
evelinka
Przy takim małym pączusiu jakiego masz teraz to lukrowy lukier! Całuski dla Was :*
Ja przez pierwsze pół roku nie potrafiłam sie zupełnie ogarnąć. Zresztą ani siebie ani przestrzeni wokół. Teraz jest zupełnie inaczej. Wystarczy się zorganizować, żeby nie mieć totalnego bajzlu, żeby był obiad (dobra, nie zawsze się uda) i brak kołtunów na głowie;) Mnie najbardziej wkurzają kobiety w ciąży, które świadomie trują swoje dzieci. Papierosami/alkoholem/narkotykami. Nie mogę tego zdzierżyć i mimo, że może nie powinnam to zawsze zwracam uwagę…
zawsze powinno sie zwracac uwage lobietom w ciazy ze robia gdy pija lub pala, o narkotykach juz nie mowiac; takie idiotki musza wiedziec ze nie ma przyzwolenia spolecznego na takie zachowanie! AW
*ze zle robia – sorki, pisze z tel.
Mnie też oburza takie zachowanie, ale mimo wszystko nie zwracam uwagi. Tzn raz byłam świadkiem gdy dziewczyna w zaawansowanej ciąży na ulicy paliła. Nie odezwałam się, głupio mi było. Za to mój mąż wali bez ogródek- tzn walnął (w sensie epitetem- nie że damski bokser) jednej znajomej nam mamie, jak ją zobaczył z papierosem 😛
Bardzo mi się podoba to co napisałaś. Całkowicie się z Tobą zgadzam. I zauważyłam także jakiś taki „trend” na opisywanie tego, że oczekuje się od nas, że idealne Matki Polki powinny z nas być i obalanie tej „teorii”. Ja osobiście żadnych nacisków z żadnej strony nie odczułam i nie wiem czy to jest jakiś sposób na wytłumaczenie samej siebie że „coś mi się nie podoba, z czymś czuję się źle ale robię bo mi wygodnie bądź muszę” czy takie gadanie po prostu… Pozdrawiam.
Jasne, ja też często wymiękam. Ponarzekać sobie można, zwłaszcza jeśli sprawia nam to ulgę. Mi bardziej chodzi o sytuacje, w których kobiety (te nie mające depresji, bo na codzień uśmiechnięte i zachowujące się normalnie) na siłę obrzydzają macierzyństwo, straszą, twierdzą, że przy dziecku to już kaplica. Okropne 🙁
Mówisz? W sensie, pewnie będę tak zarobiona, że czasu nie będę mieć na słuchanie dyrdymałów i narzekania innych? 😛
No trochę tak 😉 ale tak całkiem serio to nie wiem jak to się dzieje, ale z dwójką dzieci jakoś łatwiej się zorganizować, więcej się działa instynktownie. Po prostu nie ma czasu na skupianie się na każdej drobnej czynności i na właśnie tych dyrdymałach inna rzecz, że po prostu mi od zawsze wisi zdanie innych, taki mam charakter 😉
Ja po prostu doroslam do macierzyństwa i wszystko mnie cieszy. Mimo zmeczenia jet lukier. Podoba mi się Twój tekst
Asiu, o widzisz! Trafiłaś w sedno! To jest właśnie chyba dojrzałość do macierzyństwa i dokonanie świadomego wyboru 🙂
oj tam bałagan, oj tam nieprzespane noce, oj tam nieuczesane włosy. przecież jak tylko Brzdąc się uśmiechnie, to to wszystko schodzi na drugi plan. rozumiem, że czasem można ponarzekać, ale nie rozumiem ciągłego narzekania. życie bywa słodko gorzkie i trzeba łapać słodkie chwile i zapamiętywać na gorzkie czasy 🙂
A tak, w ogóle to lukier jest pyszny, słodziutki, a podobno ludzie, którzy nie lubią słodyczy są źli 😛 więc lukruj kochana ile się da, chociaż tu sobie cukru nadużyję 😛
nie lubię lukru na pączkach, bo się kruszy, wolę puder mimo, że jestem cała uwalona 😛 ale słodycze uwielbiam, oj uwielbiam 😛
Wiem, że macierzyństw/rodzicielstwo to nie jest łatwa sprawa, ale uważam, że gdy matka/rodzic tak strasznie biadoli i robi z siebie męczennicę, to tak na prawdę wówczas byle co dorasta do rangi tragedii. Wyzwala się tym narzekaniem (nawet takim o zabarwieniu niby-humorystycznym) jakieś zbędne złe emocje, które przecież mają też wpływ na dziecko i na wieź malca z rodzicem. Jestem typem osoby, dla której szklanka jest zawsze do połowy pewna i uważam, że myślenie pozytywne ułatwia nam funkcjonowanie, w każdym aspekcie życia, a szczególnie w wychowaniu dzieci…
Dokładnie. Jak domino- jedne nieszczęście ciągnie drugie. Lepiej nie narzekać. Albo nie krakać, bo jak to mówią wilka z lasu można wywołać 😛
Oj, Ja często narzekam…wstyd przyznać taki mam charakter, że najpierw widzę ciemność, a dopiero później światełko w tunelu…
często się zastanawiam, czy to macierzyństwo daje mi w kość czy jestem czasami słabo zorganizowana?
Marzyłam o dwójce dzieci lecz przyznaje bez bicia czasem padam na twarz…i wtedy doceniam chodzenie do pracy, gdzie nabieram dystansu i wracam pełna optymizmu do domu, by pod wieczór znów czuć mega zmęczenie i głowa mi puchnie od obowiązków (mimo wsparcia małża)…najłatwiej napisać „tak mam”.. ale przyznam, że obecny stan permanentnego zmęczenia trwa stanowczo za długo…i mnie męczy.. szukam sposobu na poprawę nastroju…
pzdr