Don’t panic!

Dziś taki smętny dzień, nie podobny do pozostałych, do których przywykliśmy ostatnimi czasy.
Rano wychyliłam nosa na zewnątrz tylko po to, by „przewietrzyć” Szelmę szybciutko i biegusiem do domku.
Mąż oddelegował się dziś niestety do pracy, więc przedpołudnie spędziliśmy sami.
Już miałam brać się za przygotowywanie obiadu, gdy rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu.
Szwagierka. Czy nie miałabym nic przeciwko odwiedzinom. Trój-pokoleniowym odwiedzinom. W gwoli ścisłości, z wizytą zapowiedziały się: prababcia, babcia i ciocia naszego malucha.
Ogarnęłam mieszkanko i siebie! (rada swego czasu udzielona mi przez moją mamuś, która twierdzi,że jak mają być goście to najpierw zadbajmy o swój wygląd, a dopiero potem o mieszkanie).
Jak się tylko pojawiły, od razu zrobiło się głośno i wesoło. Nastąpiło oglądanie synusiowej wyprawki. Maluszkowi dostały się dwa mięciutkie kocyki. Mnie natomiast mnóstwo śliwek i koszyczek malin (pycha!), którego połowę pochłonęłam niemal natychmiast. Było kupę śmiechu.
Po ich wyjściu zabrałam się za obiadek.
 Przygotowałam tortillę z przepisu Pascala (TU przepis).
Poprzednio robiłam kurczaka polecanego przez Okrasę (TU) i został mi zarówno ser jak i salami Chorizo, więc trzeba było coś z tego zrobić. Jednak coś z tymi przepisami jest nie tak. Przy przyrządzaniu kurczaka dałam plamę, gdyż w przepisie podano, aby całe opakowanie pieprzu utłuc w moździerzu i posypać tym filety. To posypałam- efekt był piekielny. Wystarczyło w zupełności 1/3 opakowania, no ale w ciąży mi chyba spostrzegawczości odjęło. A tortilla- cóż, średnio mi smakowało połączenie czarnych oliwek z ziemniakami i jajkiem.
Po obiadku, już z mężusiem postanowiliśmy obejrzeć „Bel Ami”. Czytałam książkę, którą byłam zauroczona i jak zwykle bywa, gdy w tej kolejności biorę się za ekranizację jestem troszkę zawiedziona. Ale tylko troszkę,bo ogólnie bardzo podobały mi się zarówno wnętrza, jak i stroje.
Niestety w trakcie oglądania zaczęły się skurcze. Trochę bolesne. Trwały około 30 min i przyznam szczerze lekko spanikowałam. Nie wiem czy to słynne skurcze Braxtona- Hicksa (powinnam je już chyba odczuwać?), które podobno do bolesnych nie należą czy może objaw mojej niestrawności po tortilli? Mam nadzieję, że jednak to drugie i to się na razie nie powtórzy. W głowie zaświtała mi myśl, że w razie czego podjadę na dyżur do szpitala i ocenią czy jest ok.
Przeszło jednak, dodatkowe niepokojące objawy się nie pojawiły, a mały w brzuszku rozrabia jak zawsze.
Ogólnie nie należę do osób szybko wpadających w panikę, ale czasem tak sobie myślę, że przez ten ciążowy stres to będę kiedyś musiała leczyć się na serce. Albo na głowę.

Możesz również polubić

Dodaj komentarz

4 komentarzy do "Don’t panic!"

avatar
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Gosia
Gość

jeśli nic nie będzie się działo to pewnikiem jak napisałaś albo niestrawność albo skurcze bądź mały nie lubi jakiegoś składnika 😉

ja skurczy albo nie miałam albo ich nie odczuwałam 😉

takatycia
Gość

no właśnie czytałam o tych skurczach, że już od 20tc, a u mnie na razie spokój był 😉 albo jak u ciebie- też ich nie odczuwam 🙂

zastanawiam się jeszcze nad malinami, wujek google twierdzi, że sok z malin wywołuje skurcze, więc może same maliny też, hmm

Milowe Wzgórze
Gość

To fajnie takie nagle spotkanie. Moja mama niestety 350 km stad ale plan jest taki, ze jak bede musiała wrócić do pracy, to wtedy mama zajmie sie Mila:-) podobno od środy znów upały więc cieszmy sie chłodem 🙂

takatycia
Gość

Moja mamuś ok. 100km, ale na szczęście teściowa na miejscu 🙂
no właśnie nie wiadomo co gorsze- upały czy ziąb :/