Przez różowe okulary
Kiedy jest się ze sobą od tylu lat zupełnie inaczej patrzy się na drugiego człowieka. Spadają w kąt różowe okulary. Widzimy wady, mankamenty urody, pewne zachowania irytują bardziej niż sąsiad wiercący ściany w porze drzemki Twojej pociechy.
Ale mimo wszystko na samą myśl, że mogłoby zabraknąć tej drugiej osoby czujesz jakiś zimny dreszcz. I choć przecież głębiej się nad tym nie zastanawiasz, bo po co wywoływać wilka z lasu, to myśl, która zapukała w tył głowy stawia na baczność, gdy różne dziwactwa nam się wyobrażają.
Patrzę od czasu do czasu w odbiornik tv na jeden taki serial. Faceci w wieku mojego męża, do bólu – dżentelmeni, nigdy złego słowa o żonie nie powiedzą, nigdy nic w nerwach nie palną. Nie kłócą się, całe życie ugodowi. Zawsze mili, dobrze ułożeni, cierpliwi, z otwartymi ramionami na każdy pomysł małżonki, nawet ten najbardziej głupi. Zawsze kwiaty na rocznicę (choćby była to rocznica ich pierwszego wspólnego wypadu do kina), przepuszczanie w drzwiach, odsuwanie krzesła, miłe słowa i zdrobnienia (nawet po imieniu do żony nie powiedzą normalnie, bo świadczyłoby to o złości na drugą połówkę). Chodzące ideały.
Tymczasem ja mam w domu uparciucha, leniwca i nerwusa w jednym. Ta ostatnia cecha zwłaszcza ujawniła się odkąd mamy w domu potomstwo. Kiedyś do bólu cierpliwy, znoszący każde moje marudzenia nagle przepoczwarzył się w coś w rodzaju choleryka. A może to zmiana pracy tak na niego zadziałała?
Kwiaty od wielkiego dzwonu (i tak muszę zwykle o nich przypominać), fantazji zero.
Mogłabym tak narzekać bez końca, zwłaszcza jak gorszy dzień przyjdzie i każde z nas swoją frustrację wyrzuci w kierunku drugiej osoby, ale czy to ma sens jakiś głębszy? Dziś jest źle, a jutro o tym zapomnimy..
A medal jak to medal, ma przecież dwie strony. Po jednej orzeł – mój mąż, po drugiej reszka- ja jego żona. A przecież i reszka bez wad wszelakich nie jest.
Kiedyś z uśmiechem na każdą propozycję odpowiadałam, a teraz zmęczenie sprawia, że ledwo burknę coś z grymasem na twarzy. Często przytaknę, choć do końca nie zdaję sobie sprawy czego ten drugi człowiek tak naprawdę ode mnie chce. Bo ja już w swoim świecie jestem. I tam miejsca nie ma akurat na jego pomysły. Gderliwa baba, maruda, co zrzędzi, jęczy i jojczy przy byle okazji. A kiedyś? Błysk w oku i szaleństwo.
Na szczęście, miłość rozpalona 13 lat temu nie gaśnie. Płomień być może nie bucha równie żarliwie jak wtedy gdy byliśmy nastolatkami. Ma jednak coś z kominka, w którym rozpalił się na dobre i byle podmuch wiatru go nie zdmuchnie. Czasem tylko musimy dorzucić drwa, by palić mogło się dalej.
Nie jesteśmy idealni. Żadne z nas. Ani z osobna, ani razem. Nie tworzymy związku idealnego, bez wad i skaz. Takie nie istnieją.
Ale przychodzą takie dni, kiedy wyraźnie dociera do mnie, że mimo irytujących wad, ma także zalety. Zalety, których być może chodzący ideał nie posiada. Że to właśnie te zalety sprawiają, że płomień nie gaśnie, a odpowiednio podsycony potrafi rozpalić do czerwoności.
Mojemu nieidealnemu mężowi – nieidealna żona.
Dodaj komentarz
8 komentarzy do "Przez różowe okulary"
„Ja nie jestem przecież ideałem chociaż bardzo bardzo się starałem…” 🙂
😉
Pięknie Mąż ten post podsumował.
jak pięknie napisane 🙂
ślicznie dziękuję 🙂
oooooo jak słooodko 😀 i Pan mąż jaki słooodki 🙂
Witam, zerkam czasem na Twojego bloga, również jestem mamą, a Ty poruszasz ciekawe tematy.
Kiedyś opublikować post w którym była informacja ile pamięta dziecko w danym okresie wiekowym. Przeszukałam Twój blog, jak również sieć i nie potrafię odnaleźć tego artykułu. Czy mogę liczyć na Twoją pomoc?
Chyba i ja nie kojarzę o jaki post może chodzić :/