Never give up
Właściwie nie wiem co pchnęło mnie do podjęcia tej decyzji. Potrzebowałam zmiany, to pewne. Już od kilku miesięcy kisiłam się w tej beznadziei. Wiem, brzmi fatalnie, ale tak właśnie to odbierałam.
Ponad dwa lata pisania o macierzyństwie. 24h z dzieckiem u boku. Większość rozmów ze znajomymi dotyczyła dzieci. Wchodząc do sklepu, od razu kierowałam się na dział dziecięcy. Nie ważne, że poszłam po coś dla siebie. Zawsze kończyłam tak samo.
Zdjęcia na insta, wpisy na tablicach znajomych, na grupach fb – tu wyskakuje zdjęcie dziecka, tam problem z kupką, nowa kolekcja ss15 ulubionej marki. Wszystko dotyczy dziecka. Bycia mamą. Całą dobę jestem w temacie.
Sporadyczne oderwanie się. Średnio raz na miesiąc, jak udało mi się wyrwać z kumpelą do kina. Ciężarną swoją drogą..
Mam dość. Jestem mamą i owszem to najlepsza rola jaką przyszło mi grać. Ale na Boga, jestem też kobietą. Potrzebuję się zresetować. Pooglądać babskie pisemka (a tak ich nie cierpiałam przed ciążą), obejrzeć dobry film bez wciskania pauzy co 5 minut, wyjść na piwo z kumpelą, potańczyć. Wyjechać. Spontan. Tego mi brakuje.
Wielu rzeczy z mojej listy nie zrobię, bo wiem, że jeszcze nie mogę. Ale mogę zrobić wszystko inne, co nie będzie kolidować z moją maminą rolą.
I tak od dłuższego czasu czułam, że coś jest nie tak. Czułam, że muszę coś zmienić. Że chodzę wkurzona i poirytowana. Że mam dość tego parentingowego światka. Trochę też dość ludzi, którymi się otaczam. Obłudy, która uderzała we mnie z podwójną siłą.
Wtedy zrozumiałam, że czas posprzątać. Na początku łazienkę, pokój, szafkę w kuchni. Zaplanować najbliższe tygodnie. Nie co do minuty, ale mieć chociaż ogólne pojęcie o tym co robić. Potem popatrzeć na siebie krytycznie i w końcu podjąć męską decyzję. Przestać zasłaniać się wymówkami. Zdrowe jedzenie podtykać pod nos również sobie, nie tylko dziecku. Poćwiczyć czasem (tu wciąż walczę ze swoim lenistwem- na szczęście pomaga mi w tym wstyd przed Kasią, która ułożyła dla mnie idealny plan treningowy).
Z silnym postanowieniem poprawy położyłam się spać. I jak zwykle nie mogłam zasnąć. Chwyciłam za topową w świecie blogerskim, najnowszą pozycję Jasona i zaczęłam czytać. Wtedy pomyślałam o blogu. Tu też przydałyby się porządki.
Zamknęłam oczy i na banerze głównym bloga zobaczyłam buzię Mateuszka. Miał 7 miesięcy, gdy było zrobione to zdjęcie. Teraz ma ponad dwa lata. Zatrzymałam się gdzieś na tamtym etapie. Przywykłam. Ten szablon darzyłam wyjątkowym uczuciem, bo był zrobiony zupełnie bezinteresownie, specjalnie dla mnie przez jedną z cudowniejszych blogerek jakie poznałam w tym światku. Znacie ją z pewnością.
Weszłam na bloga. Rzuciłam okiem na ostatnie wpisy. Na Wasze komentarze. Miło. Ale co z tego, skoro już mnie nie smyra w brzuchu na samą myśl, że pojawiło się coś nowego? Co z tego, że w głowie milion myśli i z chęcią bym wrzuciła na bloga, ale jakoś tak..nie pasują do jego charakteru?
Zamknęłam oczy, odłożyłam iPada. Wtedy pomyślałam sobie, że usunę bloga.
Następnego dnia znów je zobaczyłam. Zdjęcie Mateuszka na stronie, której nie wyłączyłam odkładając iPada. A obok jego ślicznej buzi 4 poduszki, które dwa lata temu pieczołowicie obrabiałam w programie graficznym, literka po literce.
I napis na jednej z nich..
Never give up …
Czy ja się poddałam? Czy uciekam? Czy będę potrafiła od tak, po prostu wrzucić do kosza prawie trzy lata? Jak żyć bez pisania? A może po prostu… Tylko coś zmienić?
Postanowiłam dać sobie szanse. Zacząć od nowa. Z myślą o sobie. Weszłam na stronę Firmy, która miała mi to umożliwić. Ustaliłam datę. Powiedziałam Wam o swoim zamiarze.
A potem się popłakałam.
Bo dostałam tyle ciepłych słów. Od bliskich mi ludzi, ale także takich, który wcale nie znam. I było mi jeszcze bardziej przykro, gdy zbliżała się godzina zero, a ja siedziałam na sofie w pokoju wpatrzona zegar na moim telefonie. To wcale nie miało być tak. Zmiany mają przynosić radość. Dawać poczucie szczęścia i ekscytacji z oczekiwania. Miałam się wyrwać, poczuć swobodna. A siedziałam na tej kanapie i ryczałam sama do siebie.
Ale stało się…
Jestem w nowym miejscu. Taka trochę nowa ja. Czuję się tu jak intruz. Obco. Adaptuję się od kilku dni. Stary blog wciąż „wisi” w sieci gdy piszę to piszę. Otwieram go co chwilę, by szybko kliknąć krzyżyk w górnym rogu. Bo ściska mnie wtedy coś w dołku. I oczy łzami się napełniają. To tak jak po przeprowadzce. Niby się cieszysz, ale nie potrafisz zasnąć na nowym. Inne odgłosy, inny zapach.
Nie potrafię wcisnąć delete, usunąć tego co sprawiało mi radość przez ostatnie trzy lata. Ale nie potrafię też już dłużej. Chcę wyjść poza ramy, w które sama się wcisnęłam. Chcę pisać o wszystkim co mi ślina na język przyniesie. Ale przede wszystkim chcę się odciąć. Od kategorii. Odciąć metkę. Nie chce być już „parentingówą”. Mamą jestem na co dzień. Gdy bawię się z Matim, układam z nim puzzle, przygotowuję mu rano owsiankę czy też pilnuję, by nie spadł z huśtawki. Gdy głaszczę wnętrze jego dłoni jak nie może zasnąć.
Logując się do sieci chciałabym być też kobietą. Nie tylko mamą. Chciałabym Wam napisać, że byłam w kinie i kolejny raz zauroczona jestem rolą Pawła Domagały, że wkurza mnie mąż, gdy siedzi obok mnie i poucza, podczas gdy ja prowadzę auto, że przeczesuję internet w poszukiwaniu pięknych, malowanych kafli, które z chęcią w przyszłości zobaczyłabym na swojej podłodze w nowej kuchni. Że cholera jasna znów przytyłam dwa kilo i chyba czas najwyższy ponownie wybrać się do fryzjera, by podciąć włosy i odświeżyć ombre. Że pastę z nowym sosem, który nie koniecznie nadaje się dla malucha przygotowałam i mąż zajadał się na całego. Że wakacje mi się marzą i ten powiew wiosny z temperaturą koło 10 stopni sprawił, że 20 razy w ciągu doby włączałam stronę wizzair, by sprawdzić ceny biletów do Rzymu.
Tyle rzeczy bym chciała…
Dlatego pozwólcie, że porozczulam się jeszcze chwilkę nad tym co było, potęsknię sobie po cichutku za tym co odchodzi. Wezmę się w garść. I spróbuję. Pisać po nowemu. Po swojemu. Z Matim w tle. Nie na pierwszym planie.
Zostaniecie ze mną? Będziecie wyrozumiali?
Ps. Jest brzydko. Ciągle staram się ogarnąć co ważniejsze rzeczy, ale technologia mnie chyba przerasta. Milion opcji i ustawień. A ten szablon jest całkiem fajny, tylko trzeba go umieć dostosować. I co najważniejsze mam Bambooko pod ręką. To z myślą o Was akurat.
Dodaj komentarz
13 komentarzy do "Never give up"
Żanetko, to Twoje miejsce. Świat nie kończy się na dziecku, mimo, że ono jest całym naszym światem. Czekam na nowe, starego nie kasuj, szkoda Twojej pracy. poza tym, pewnie nie jeden nowy czytelnik chciałby zobaczyć jak było tu kiedyś. Powodzenia :*
Jak ja Cię doskonale rozumiem. Już sama czasami się duszę tym byciem mamą, mimo,iż Jaś to cały mój świat. Jednak też czuję, że potrzeba mi czegoś innego. Zmiany
Nie czytam Cię często, bo rzadko mam dużo czasu.
Bardzo dobrze rozumiem wszystko, co dzisiaj napisałaś. Może dlatego, że mam podobnie.
I powiem Ci tylko jedno:
PODJĘŁAŚ BARDZO DOBRĄ DECYZJĘ.
Będę kibicować.
I wszystkiego dobrego na nowej drodze 🙂
ja na pewno zostanę 🙂 ale tak jak pisze czytelniczka wyżej starego nie kasuj ja natrafiłam na twojego bloga nie dawno i czytałam wszysztko od początku może inni też będą chcieli zobaczy jak było 🙂
Eeee tam, nie jest źle! Jest nawet spoko;-) Liczy się treść, a ta była zawsze dobra;*
Mniej więcej rok temu, może rok z hakiem, poczułam to samo. tyle, że ja stanęłam z blogiem w miejscu, a Ty zrobiłaś krok do przodu. Też czytam książkę tomka i coraz intensywniej myślę o zmianach podobnych do tych, które Ty poczyniłaś. Już niedługo, na pewno. W końcu otworzyłam i ogarniam sklep internetowy, więc z blogiem tez dam radę 🙂 Świetny, bardzo emocjonalny wpis…taki…babski 😉 Uszy do góry, nadchodzi nowe, tworzone od początku…Jestem ciekawa co wymyślisz, pokażesz, opowiesz, opiszesz 🙂
Rety, ale trafiłam. Ja Cię czytam od niedawna, a kilkanaście dni temu zrobiłam to samo co TY. Ja z innych powodów, jednak też się wyprowadziłam, rzuciłąm ponad 2 letniego bloga by iść na swoje. Wierni czytelnicy odnajdą się szybciej niż Ty, gwarantuję i Życzę powodzenia na „Swoim kawałku podłogi” trzymam kciuki i ślę pozytywne emocje 🙂
A widzisz, ja założyłam bloga, który miał być parentingowy, a taka tematyka zajmuje tam jakieś 10-20%, zauważyłam, że znacznie częściej piszę o innych rzeczach. Bo wydaje mi się, że jest tak, jak ostatnio napisałam – parenting – w rozumieniu nurtu – to nie gadanie w kółko o dziecięcych tematach, to patrzenie na świat jako rodzic. A tak już zawsze będziemy patrzeć, ale pewnie – jesteśmy nie tylko mamami i mamy mnóstwo pól, na których możemy się realizować, i mnóstwo rzeczy, o których możemy pisać.
Życzę Ci powodzenia na tej nowej drodze blogowania i na pewno będę zaglądać!:)
A właśnie chciałam pytać jak Ci idzie, ale miałam egzamin na głowie i wszystko wokół niego się kręciło. Ogarnij wszystko spokojnie. Nabierz sił. Zdystansuj się… wtedy jest łatwiej. A do ćwiczeń podchodź jak do rozrywki (takiej odskoczni). I czekam na jakiś mały raporcik :*
Każda z nas się tak samo czuje. Uwierz mi ! Ile ja miałam planów odnośnie swojej osoby, swojego życia, swojego miejsca na ziemi. A teraz mam dwójkę wspaniałych dzieci (Paweł jest w wieku Matiego), Zosia ma 8 m. I też mam ochotę uciec, wyfrunąć, przepaść chociaż na godzinę,dwie… Z miłą chęcią poczytam o tych kaflach, o piwku z koleżanką i o tym co w kinie grają bo ostatni raz byłam wieki temu 😉 Czekam na nową Ciebie 🙂
I ja jestem za tym abyś nie kasowała starego bloga.Inspirował i inspiruje nadal wiele z Nas.Co prawda mam starszego synka ale za kilka dni,może tygodni powitam kolejnego a wtedy na pewno sięgnę do starych notek.Ja z kolej Cię podczytuję jeszcze od czasu kiedy na blogu rządziły kropki:-)i niebieskie tło z białym tytułem:-)Każda z Nas potrzebuje metamorfozy,ja zresztą też.To zrozumiałe.
Trzymam kciuki i czekam na Twoje wpisy.