Podaruj mi trochę słońca – kierunek Prowansja.
Wracaliśmy zapakowani po dach w sól z Camargue, mydło Marsylskie, konfitury Maman, miód lawendowy i zioła prowansalskie.
Nad Prowansją króluje Mont Ventoux, czyli ogromna Góra Wiatrów (na zdjęciu poniżej- w tle).
Położna z dala od innych alpejskich szczytów, wśród niskich wzgórz i płaskowyżów sprawia, że jest świetnym punktem widokowym na równiny Prowansji wokół Awignonu.
Wśród równin schowanych pomiędzy wzniesieniami, gdzie powietrze robi się coraz bardziej parne odkrywamy mieniące się fioletem pola lawendy. Zapach bijący w nozdrza odurza.
Rejony ze zdjęć to okolice miasteczka Sault. Typowo turystycznego zresztą, nastawionego na zyski z osób je odwiedzających. Ciężko w nim zaparkować, zwłaszcza gdy trafiło się tak jak my na odbywający się akurat jarmark.
Miasteczko, jak większość w Prowansji zbudowane zostało na wzniesieniu, z którego mamy widok na okolicę.
Zmierzamy dalej do słynnej Abbaye de Senanque, mijając po drodze typowe dla tej okolicy widoki.
Wznosimy się wysoko wśród wzgórz, jadąc po krętej drodze. Nagle naszym oczom, daleko w dole ukazuje się widok opactwa.
Samochody zatrzymują się na wąskim poboczu, bo każdy chce zrobić zdjęcia. Każdy planujący wycieczkę po Prowansji zaznacza na swojej liście miejsc do zobaczenia ten punkt.
Podejrzewam, że każdy kto choć trochę interesował się tym regionem Francji spotkał się wcześniej z fotografią opactwa.
Abbaye Notre-Dame de Sénanque, bo taka jest pełna nazwa, to jedno z najstarszych i zarazem najsłynniejszych opactw w regionie. Mieszkający tu mnisi od wieków zajmują się uprawą lawendy i produkcją miodu. Na terenie klasztoru działa sklepik, w którym można nabyć pamiątki. Ceny jednak nie należą do niskich.
Opactwo warto odwiedzić latem, gdy wokół murów kwitną pola lawendy, a gorące powietrze wypełnia jej intensywny zapach.
Z pięknych lawendowych pejzaży, udajemy się na zwiedzanie kopalni Ochry.
Docieramy do miasteczka Roussillon, którego domy zabarwione są w odcienie czerwieni, pomarańczu i żółci. Na sam widok robi się gorąco, co w połączeniu ze wspinaczką pod górę podczas 30 stopni daje się odczuć.
Jednak miasteczko ze swoimi kolorami jest jedyne w swoim rodzaju.
Bezpośrednio do miasta przylega kopalnia Ochry, której zwiedzanie warto zacząć od zmiany obuwia, na takie, które później bez problemu będzie można umyć pod wodą.
Mimo, iż ścieżka wyłożona jest drewnem i tak stopy mamy całe „pomalowane”, gdyż piasek pokrywa ją skutecznie.
Ochra wykorzystywana jest w przemyśle do produkcji farb,zabarwiania wyrobów ceramicznych, materiałów budowlanych, a także w przemyśle kosmetycznym.
Pomarańczowy krajobraz sprawia, że po wyjściu z kopalni wszystko wydaje się ciemne i przygaszone. Moje oczy dość długo musiały przyzwyczajać się na nowo do normalnych widoków.
Po wizycie w kolorowej kopalni zmierzamy do równie pomarańczowego miasta, przynajmniej z nazwy- Orange. Wjeżdżając do centrum napotykamy mniejszą wersję Łuku Triumfalnego.
Nie jest to jednak replika Łuku Triumfalnego znanego nam z Paryża. Budowla ta bowiem została wzniesiona jeszcze w starożytności w 27 r n.e.,nosi nazwę Łuku Tyberiusza, na pamiątkę zwycięstwa Rzymian nad Galami.
W mieście znajduje się także starożytny teatr.
Poza tym, jak w każdym innym miasteczku na południu Europy możemy spotkać placyki, na których znajdują się fontanny i studnie, z których spragnieni upałem turyści mogą zaczerpnąć wodę zdatną do picia.
W cieniu Platanów można było natknąć się też na parysko brzmiące w nazwach restauracje.
Były też atrakcje dla dzieci. Do tej pory nie doszłam cóż to takiego…
A także coś, dla lubiących urządzać przestrzeń wokół siebie. Te 3 lata temu sklepiki tego typu w Polsce dopiero kiełkowały. Tam było ich zatrzęsienie.
Po zwiedzaniu, wracając na pole kampingowe natknęliśmy się na pewną posiadłość.
Nie wspominałam o tym nigdy na blogu, ale jako pasjonatka twórczości Bronte czy Austen zawsze chciałam mieszkać w domostwie, do którego droga wiłaby się wśród ogromnych, starych drzew.
To właśnie tam znalazłam aleję ze swoich marzeń…
Jak się okazało, droga prowadziła do zameczku- pensjonatu o nazwie Château de Beauregard.
Jednak nie przypominał on wyglądem słynnego zamku znad Doliny Loary.
Podejrzewam jednak, że cena za nocleg była iście królewska..
Nam pozostał nasz skromny namiocik na polu kempingowym.
Pamiętam, że po kolacji padliśmy ze zmęczenia. Następnego dnia w planach mieliśmy tańce…
Z samego rana pojechaliśmy, więc w kierunku Avignon, gdzie na początek zwiedziliśmy Pałac Papieży.
Gotycka budowla wraz z przyległą obok katedrą i częściowo zachowanym mostem na rzece Rodan tworzy ogromny kompleks architektoniczny.
W Pałacu można było wspiąć się na wyżyny, tuż pod sam dach skąd rozpościerał się widok na miasto.
Komercja jest wszędzie, więc oczywiście na terenie budowli znajduje się sklepik z pamiątkami. A w nim i turyści. Również z Polski, co było dla nas wielkim zaskoczeniem, bo zbyt wielu krajanów podczas naszych podróży nie spotykamy.
Na murach można było spotkać sprawców pięknie brzmiącej muzyki.
Tak moi mili, ta wstrętna wielka mucha to cykada…
Bezpośrednio z Pałacu przechodzi się na słynny most–Pont Saint-Bénézet, znany Polakom choćby z piosenki Ewy Demarczyk czy też Budki Suflera.
Według jednej z tradycji most nie został ukończony i nigdy nie sięgnął do drugiego brzegu, jednak jest to niezgodne z zachowanymi źródłami ikonograficznymi, na których most przedstawiany jest jako wzniesiony w całości.
Z mostem związana jest jeszcze jedna bardzo znana piosenka…
Sur le pont d’Avignon L’on y danse, l’on y danse
Sur le pont d’Avignon L’on y danse tous en rond
Żeby nikt nie miał wątpliwości, zatańczyć trzeba. Tańczyliśmy, więc.
A jeśli ktoś nie znał, bądź nie pamiętał melodii nic straconego. Można było sobie posłuchać..
Nawet polskich przebojów!
W mieście w lipcu trwa festiwal ulicznych teatrów. Jest gwarno, tłoczno, dużo się dzieje. Każde wolne miejsce na murze od razu anektowane jest pod plakat reklamujący przedstawienie..
Wesoło było, nie powiem. Mogliśmy zabawić dłużej, jednak spieszno nam było… nad morze….
Odpocząć trochę, popływać, poopalać się… ale o tym może innym razem.
O ile będziecie chcieli?
Dodaj komentarz
38 komentarzy do "Podaruj mi trochę słońca – kierunek Prowansja."
Achhh jak cudnie! Pięknie! Ja nigdy nie byłam na takiej zagranicznej wycieczce, ojjj chciałabym! I tyle słońca! Echhh…
Niebyłam, ale kocham tą część francji
Niebyłam, ale kocham tą część francji
Bym Cię nie poznała, świetne wakacje !
Pięknie! Pewnie, że chcemy więcej! 🙂
mam tak samo jak Ty ! Wczoraj też biegaliśmy w kaloszach i pomimo deszczu było wesoło. A co do pogody – jedyny plus to chyba tylko to że nasze dzieciki takie senne i dają pospać 🙂
wow… ale bosko…!
Fantastyczne miejsce…obejrzałam zdjęcia..przeczytałam co nie co…wrócę tutaj później na dokładaniejszą lekturę:))))
aż płakać mi się chce, cudne zdjęcia… u nas jest ciemno, zimno i pada przez cały czas… oj marzy mi się prowansja, toskania, a najbardziej Lizbona skąpana w słońcu…
Prowansja… Znam, podziwiam, wrócę 🙂 Piękna relacja!
Aniu idzie nam, raz lepiej raz gorzej. Dziś dla przykładu ugotowałam jabłuszku, kaszkę mannę, zmiksowałam całość w blenderze, a Mati zamiast jeść skrzywił się z obrzydzeniem i wypluł wszystko… jabłko zdecydowanie bardziej smakuje mu ze słoika. Ehhh te chłopy..
Pewnie że chcemy więcej.. ja mam słabość do Włoch. Byliśmy pod namiotem chyba z sześć lat temu. Cudne krajobrazy 🙂
Fajnie.. Ja tak jestem zakochana we Włoszech 😉
cudnie, we Francji byłam w Paryżu na razie tyle 🙂
Ale pieknie,,,, rozmarzylam sie… Ńie byłam ale chętnie bym pojechała… Ładnie Ci w takich włosach…
Wszystko cudnie… Tylko Mateuszka brak…Z przyzwyczajenia szukałam go na zdjęciach… Poważnie 🙂
Zastanawiam się nad ciachnięciem włosów. Niby głos rozsądku podpowiada nie ścinaj, bo przy dziecku wygodniej w długich.. ale z drugiej strony wiecznie wyglądam tam samo w spiętych. I w dodatku wyleniałam na skroniach, teraz zaczęło tam odrastać blond niewiadomoco i wyglądam jak… kret 😛
Ale mi dobrze zrobiłaś tą notką, po męczącym i denerwującym dniu. Piękne widoki, choć nigdy tam nie byłam od zawsze jestem zakochana i chciałam mieszkać w Prowansji… W ogóle Francję lubię, aż mi się miło robi jak pomyślę o czasach młodości 🙂
Jezusiemaryjo!!!
Jak ja Wam tej podróży zazdroszczę. To moje największe podróżnicze marzenie!
Marzenia się spełniają.. 🙂
Zdecydowanie przydały się takie zdjęcia;)
Trochę lepiej jak widzi się taką pogodę za oknem:)
Pozdrawiam!
Wow… Zazdrość to nie najlepsza emocja, ale wobec takich zdjęć, wakacji, wrażeń – jak najbardziej uzasadniona! 😉
Jak najbardziej 🙂
O jessuuuu bosko! Kocham takie wyprawy! A zdjęcie Twoje w lawendzie – urzekło mnie!
Omg ! Jestem tam i tańczę i opalam się i piwo piję:D dzięki Ci kobieto za ten urlop!:**
Do usług! U mnie wczasy bez ryzyka, tanio i pełne zadowolenie 😉
Jejqu, piękne wakacje!!! Francję też mam na liście must have, tylko Paryż widziałam.
jak tam jest pięknie, romantycznie, nostalgicznie.,
marzy mi się taka podróż.
Ale klimaty, och zazdroszczę Ci bardzo, bardzo.
Cudowne zdjęcia!
Ja zwróciłam uwagę na coś innego. Kobito, ale Ty schudłaś! Połowy Ciebie nie ma 😮
A te kaczki, to się łowi wędką chyba 🙂 Tam na główkach mają takie pętelki jak do łapania
No, wtedy to miałam troszkę więcej ciałka 😉 To był chyba okres w moim życiu, kiedy ważyłam najwięcej. (nie licząc ciąży)
Wrzucę kiedyś fotki z wakacji rok później, gdzie już mnie trochę mniej jest 😉
Przepięknie! Wakacje marzenie! Cudowne zdjęcia ach i och…
Ale cudnie!
Ja taką właśnie miłością kocham zimną, deszczową Szkocję.
Też mam cały arsenał zdjęć, może kiedyś udostępnię 🙂
Chcieli 🙂
Zachęciłaś mnie na ten kierunek wakacji. Niestety… 4,5 miesięczna córka to trochę za małe dziecię na tego typu wyjazdy 🙂 Pozdrawiam ciepło, czytam, zaglądam! Karolina!
Cudowne miejsce i cudowne zdjecia!
Wow, i mnie sie marzą wakacje. Niedoścignione marzenie, ale przynajmniej zdjecia podladowały moje baterie.
Cóż – J’adore
I France
I lavande
I Provence
tous
Niestety nie dane mi było odwiedzić Francji jeszcze:(
Cudne widoki i cudne zdjęcia, czuję się jakbym tam było – BOSKO!!!
PS: Kocham namioty:) Teraz jedziemy z Alą właśnie pod namiocik:)