O dziwnej, zwierzęcej naturze
Ludzie są świnie, a natura jest dziwna. Serio. Już Wam zaraz tłumaczę dlaczego.
Rodzice moi mają tu na wsi dwie kocice. Tak się złożyło, że obie gdzieś w okolicy czerwca się okociły. Kociąt było siedem. U jednej cztery, u drugiej trzy. Przychówek sporawy, jednak amatorów na małe kociaki nie zabrakło.
Koty w miarę upływającego czasu rosły sobie, brykały, uczyły nowych umiejętności. Jak to dzieci. Zauważyłam jedną rzecz – kocice między sobą wymieniały się w opiece nad nimi, choć jedna zwłaszcza przejawiała szczególne instynkty macierzyńskie. Opiekowała się kociętami swoimi i drugiej kocicy. Karmiła je, uczyła różnych rzeczy. Jakby tak porównać to druga kocica była raczej wyznawczynią zimnego chowu.
Dobra, taki joke.
Ale dalej już nie będzie tak śmiesznie.
Któregoś dnia zauważyliśmy, że z 7 małych kociąt zostało jedno. Obszukaliśmy okoliczne kąty, nie ma. Rodzice zgodnie stwierdzili, że pewnie wyniosły gdzieś, bo tak koty mają w zwyczaju. Zostawiły najsłabsze i najmniejsze kociątko do opieki.
Pewnego razu wracam z tatą z wycieczki rowerowej po okolicy i nagle, w odległości jakiś 1,5km od naszego domu słyszę miauczenie. Zatrzymaliśmy się, w trawie dojrzałam małego kotka. Podeszliśmy bliżej, wyglądał jak jeden z tych, które znikły. Był jednak sam, rodzeństwa nie dostrzegliśmy. Jakimś cudem udało mi się go złapać biegając wśród drzew i zarośli. Uff. Kotek wtulił się we mnie i w ten oto sposób odbył swoją pierwszą przejażdżkę rowerem.
W domu potwierdziło się, że kot nasz. Kocica od razu do niego podbiegła, nakarmiła. Zaczął się bawić z bratem.
Rano wstajemy kotka nie ma. Ki czort?
Mija kilka dni, w tym czasie znika drugi maluch. Odnajduje się w okolicach domu mojej babci. Jako, że babcia była jedną z osób, które kotka chciały, zostaje więc u niej, gdzie ma się dobrze aż do tej pory.
Popołudniu jak co dzień jedziemy na wycieczkę. I znów w okolicy podobnej co poprzednio słyszę miauczenie. Tym razem dochodzi ze zboża rosnącego przy drodze. Wchodzę w łan żyta, robię krok, potem drugi. Słyszę go coraz lepiej. Jeszcze kilka kroków i jest. Nasz mały kotek. Wołam go, zachęcam. Ucieka. Próbuję gonić- nic z tego. Boję się, że zniszczę komuś zboże. Kotek ucieka. Daję sobie spokój, to jak szukanie igły w stogu siana.
Nadchodzą żniwa, a w pole ze zbożem wjeżdża olbrzymi kombajn. Przejeżdżam obok rowerem i serce mi się ściska. Przystaję i zastanawiam się co dalej. Przecież nie pobiegnę do kierowcy i nie powiem, że ma uważać, bo w zbożu może być mały kotek. Nie mam pewności.
Stoję i płakać mi się chce. Taka niemoc. Modlę się, by ten mały kociak zmienił sobie miejsce swojej kryjówki. W końcu minęło kilka dni.
Kolejny tydzień upłynął, a na naszym podwórku wygrzewają się w słońcu bure kocice. Po małych kotkach ani śladu. Tata mówi, że chyba znikają gdzieś na noc. Może chodzą w pola i dokarmiają maluchy?
Któregoś dnia nie ma nas w domu przez całe popołudnie. Wracamy późnym wieczorem. Wychodząc z samochodu słyszymy cichutkie miauczenie dobiegające gdzieś zza płotu. Moja mama biegnie w tamtym kierunku. Z ciekawością idę za nią, żałosne miauczenie robi się głośniejsze z każdym krokiem. Jestem pewna, że odnalazło się jedno z naszych kociąt.
Jednak moja mama trzyma w rękach coś malutkiego. Czarna, puszysta kulka. I tylko ślepia małe widać.
Kotek. Bardzo malutki. Najprawdopodobniej podrzucony przez kogoś. Tak jak w ubiegłym roku. Jedna z naszych kocic jest takim podrzutkiem. Miała być kotem, okazała się kocicą. Została u nas. To też był lipiec. Ludzie są świnie. Jak można wyrzucić bezbronne zwierzę? No pytam się?
Zastanawiamy się jak on przeżyje, jest taki malutki. I chudziutki… Czy potrafi już sam jeść?
Nie martwimy się na szczęście długo. Nasza kocica, ta z większymi instynktami macierzyńskimi podchodzi i zaczyna go lizać. Mały wtula się w nią, zaczyna ssać.
Stoję jak wryta, próbując opanować wzruszenie. Oczywiście kotek zostaje z nami. Nie wyobrażamy sobie, żeby miało być inaczej. Jest malutki, bezbronny. Sam nie przeżyje. Nawet na wsi.
Przez te kilka dni odkąd jest u nas dzieją się niesamowite jak dla mnie rzeczy. Najpierw ta kocica, która przygarnia go jak swojego. Mój Mateuszek, który podnosi kotka w nieznany mi dotąd sposób – delikatnie, nie robiąc mu krzywdy. Przytula go. Przy tym jest ulubieńcem małego, czarnego stworzenia. Chodzi za nim wszędzie, próbuje wdrapać mu się na kolana, nie odstępuje go praktycznie na krok. Tam gdzie Mati, tam i kotek. Wygrywa nawet z kocicą. Mateuszek także wykazuje duże zainteresowanie kotkiem, dużo większego niż w przypadku poprzednich maluchów. W książeczce widząc rysunek z czarnym kotkiem z piskiem wskazuje, że to jest nasz „kaka”.
I tylko tak sobie myślę, jaka ta natura dziwna. Swoje dzieci gdzieś daleko wyprowadza w świat. Być może nawet porzuca. Przygarnia natomiast czarne, niepozorne chucherko i własną piersią go wykarmia. A może stratę czuje i swoje instynkty w tej sytuacji zaspokaja? Ah, dziwna ta natura, dziwna..
Dodaj komentarz
13 komentarzy do "O dziwnej, zwierzęcej naturze"
🙂 dobrze mały trafił! Ja tez mam czarną kotkę-podrzutkę:)
Dziwne to ale jakie piękne . Zazdroszczę Ci tego, że jesteś naocznym świadkiem takich cudownych momentów 🙂
Koty <3
Może Filemonka zabierzecie do domu skoro Mateuszek tak go kocha 🙂
Ten kotek chyba bedzie Wasz tzn Mateuszka;))
W takim razie trzymam kciuki za kotka!
To faktycznie dziwne. A może to jest jeden z jej kotków. Może urodziła go gdzieś wcześniej niż resztę? Hmm. A ciekawe co z tamtymi kotkami.?
Dobrze ze mu sie taka przybrana mama trafiła 🙂
Świetnie tak podpatrywać naturę
To jest właśnie cud natury!
Cudowny happy end …trzymam kciuki za Kiciusia
Wiesz, może go podrzucili bo tamta kocica przepadła? U nas ktoś ukradł kiedyś kocicę właśnie a miała małe, nie miał kto ich wykarmić, mleka pić nie chciały… Zdechły wszystkie 🙁 A kocica się nie odnalazła…
Smutne i gdyby nie ten kotek jeden jedyny plaklabym, bo juz glupia jestem i nad losem zwierzat sie uzalam. Co z nimi?! No nic jest kociatko, bezpieczne, moze tamte tez znajda bezpieczna przystan? patrze na mojego kocura wygietego w chinskie osiem, bezpiecznie spiacego i mam nadzieje, ze ta siodemka tez tak teraz sobie wypoczywa! ale mnie zalatwilas tym tekstem!
A wiesz, że ja się boję kotów? Takie małe to jeszcze, ale większe mnie przerażają.