Sielskie życie
Przeczytałam właśnie w jednym z komentarzy pod zdjęciem zamieszczonym na instagramie, że mamy piękne życie. Wieś, pszczółki, tylko pozazdrościć. Komentarz taki pozytywny. Jak to nasze życie, które pokazuję na blogu czy zdjęciach na instagramie. Sielskie życie, rzec by można.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że tak właśnie nam się życie ułożyło. Choć dokonać tego wyboru wcale nie było łatwo. Ci z Was, którzy są tu po raz pierwszy nie wiedzą, że porzuciliśmy wygodne życie w mieście, nasze dotychczasowe zatrudnienie, znajomych. Zebraliśmy się na wieś, zostawiając wszystko za sobą. Mieszkamy tu już blisko dwa lata. Była i jest tęsknota. W dalszym ciągu, choć z każdym dniem jakby mniej. Nie zawsze jest łatwo. Czasem marudzę, czasem narzekam. Czasem głośno, ale nigdy nie w sieci. Bo złość czy smutek jest chwilowy, szybko mija. A w sieci ślad zostaje na zawsze. I wstyd by mi było potem, że o taką pierdołę… Poza tym kto chciałby dzielić przykre uczucia ze mną? Lepiej się nastrajać pozytywnie, prawda?
Gdy mi źle, narzekam. Do mojego męża. Do moich rodziców. Że na co mi to było. Wiedliśmy sobie spokojne życie, to przeprowadzki mi się zachciało. I z tatą się kłócę, bo charaktery nasze podobne. Walczymy czasem jak dwa uparte barany i za wygraną nie dajemy. O wtedy to mi dopiero wstyd! Ot taka babska natura. Do pomarudzenia. Mąż mój zęby zagryza i choć pewnie bywało mu ciężej niż mi to nigdy mi się nie żalił. Że dla nas wszystko rzucił. A to jemu ciężej. Bo były mieszczuch, taki wiecie na 120% od urodzenia. Te kapcie ciepłe po pracy rzucił. A tu na wsi i rąbanie drewna i ciężka fizyczna praca. Trzeba samemu dużo zrobić, zatroszczyć się. Bo nie wypadałoby, że ktoś za Ciebie robił. Nawet jeśli Cię stać. A on jeszcze mówi, że to lubi! Bo z teściami mieszkać musi on, a nie na odwrót. A wiadomo, że ze swoimi rodzicami to łatwiej jednak.
Miałam o zupełnie czymś innymi pisać, ale siedzę przed laptopem, patrzę jak za oknem ten mój osobisty walczy z wielką brzozą, żebyśmy ciepło zimą mieli. Patrzę jak kreuje naszą sielską rzeczywistość ciężką, fizyczną pracą. Każdego dnia.
I choć na zdjęciach nasze życie może i wygląda jak bajka, bo tak właśnie staram się je pokazać tym, którzy za wsią tęsknią to muszę niektórych rozczarować. Owszem życie na wsi różni się od tego w mieście. Ale manna z nieba nam nie spada, do kominka samo się nie dokłada, a dzień zaczynamy równie wcześnie jak w mieście. Kończymy za to nieporównywalnie bardziej zmęczeni. Ale i szczęśliwsi. Poza obowiązkami wokół domu mamy też naszą pracę. Pracę która zaczyna się o 6:30 rano i kończy po tym jak zaśniemy. Często jeszcze leżąc w łóżku odpisujemy na zaległe wiadomości od klientów. W mieście zostawialiśmy pracę za drzwiami budynku, w którym spędzaliśmy 8 godzin. Tu się tak nie da. Takie uroki na swoim. Nie narzekamy, bo daje nam to satysfakcję. I byt. A o to przecież chodzi.
Dopiero tu na wsi widzę, jak praca potrafi cieszyć. Jak się urobię przy chwastach po kokardę, nachodzę przy podlewaniu czy namacham szpadlem. Ale potem to wszystko pięknie rośnie i daje mi radość. Bo obcowanie z naturą daje mi radość. Nieporównywalnie ogromną. Tego najbardziej brakowało mi w mieście. I nawet najpiękniej ukwiecony balkon był tylko malutką namiastką tego do czego tęskniłam. Dlatego tak bardzo chcę Wam pokazać to piękno i moją radość. Chce by ktoś jeszcze tam po drugiej stronie poczuł to co ja. Być może wrócił do lat dzieciństwa, do jakiś pięknych chwil spędzonych na wsi. Lub popatrzył i się rozmarzył. Bo o tym, że marzyć warto nie jeden raz pisałam. Tym, którzy marzą, tym marzenia się spełniają. Podobno każdemu.
Któregoś dnia znalazłam w sieci ogłoszenie. Oddam w dobre ręce roślinki. Potrzebują nowego domu i kogoś kto je pokocha. Ogłoszenie dotyczyło wyłącznie mieszkańców Warszawy, bo w grę wchodził tylko odbiór osobisty. Nikt się nie zgłaszał. Roślinki z każdym dniem marniały co raz bardziej. Napisałam do dziewczyny, że ja chętnie te bidusie przygarnę, ale nie chciała wysłać. Chciała żebym odebrała osobiście. Mam do stolicy ponad 200km, nie miałam możliwości pojechać. Ale udało się. Dotarły do mnie takie pokrzywdzone przez życie, szybciutko wkopałam je do ziemi.
Większość roślin w moim ogródku przygarnęłam. Najwięcej przynosi mi moja babcia. Nie wiem kto ma więcej radości, ja że dostałam czy ona, bo mi coś podarowała. I moja mama mnie chętnie obdarowuje wszystkim co rośnie u niej, a to z zakupów jakiegoś kwiatuszki dla mnie przywiezie. Uwielbiam typowo wiejskie kwiaty, te które rosły w dawnych ogródkach. Jest u mnie wielki misz masz gatunków i kolorów. Ale to dopiero pokażę Wam jak wszystko zakwitnie.
Uwielbiam zbierać. I przetwarzać. Aż do jesieni mamy ku temu ogromne możliwości. Budziliśmy się do życia wraz z przyrodą pijąc brzozową wodę. Myślę, że mieszkając w mieście nie przyszłoby mi do głowy to robić. Mamy nastawione na soki i nalewki pędy sosny, kwiaty akacji, czarny bez już czeka. Nie uwierzycie jak bardzo otwarły mi się oczy na to co koło mnie. Mieszkając w Krakowie nie zwracałam uwagi na tyle rzeczy! Tegoroczna wiosna, tak piękna pokazała na co stać matkę naturę. Poczułam zapach akacji, tak prawdziwie jak ostatnio czułam jako dziecko. Którejś nocy przebudził mnie śpiew ptaków. Tak, nocy. Było koło 2. Nie mogłam uwierzyć, że one koncertują przez całą noc. Gdy spotykam na swoje drodze rośliny, których nie znam- fotografuje. W domu sprawdzam w sieci, a gdy nie mogę znaleźć nazwy pytam na grupie zielarskiej. Dużo się dzięki temu nauczyłam. Chciałabym więcej. Kiedyś, w przyszłości. Kto wie.. Może będzie jak z tymi pszczołami. Nosiłam się z zamiarem długi czas. W ubiegłe lato zaczęliśmy budowę, więc automatycznie się to odsunęło. Ale tamtej wiosny zamieszkały z nami murarki. W domku dla owadów, w miejscu przeznaczonym dla motyli zamieszkał z nami ptaszek. Zniósł jajeczka, wylęgły się pisklątka. Dzieciaki bardzo przeżywają pojawienie się nowych stworzeń. Są zafascynowane równie mocno jak ja. Gdy mąż mnie spytał co chcę dostać w prezencie od Mikołaja powiedziałam, że ul. Dostałam też książkę, jak się małymi stworzeniami zająć. Bałam się, wciąż się boję, że zrobię im krzywdę. Czegoś nie dopilnuję, coś przeoczę. Dlatego gdy znalazł się ktoś, kto zaoferował swą pomoc, podzielenie się doświadczeniem z entuzjazmem podjęłam się nowego zajęcia.
Sukienki od Miszkomaszko. Jak ja lubię ich kroje, nie ma wygodniejszych do codziennego biegania. Kwiatowe wzory kradną moje serce przy każdej kolekcji. Chętnie bym wykupiła każdy jeden.
Podobnie jest z butami od Birkenstock. Mój mąż twierdzi, że wyglądają babcinie. Ale ja mam to gdzieś, bo serio nie ma wygodniejszych butów (i wiem, że któregoś dnia i on się da przekonać do kupna dla siebie). Przy tym praktycznie niezniszczalnych. Pasujących również do wszystkiego, czy to sukienki, spodni czy szortów. Przy ilości kilometrów jakie robię każdego dnia wygoda to podstawa. Sprawdziły się w ubiegłym sezonie, postawiłam na nie i tym razem. Pasują mi zarówno do wiejskiego życia jak i wypadów do miasta.
Tatuaż ze zdjęć to najnowsza propozycja od Mysiogonek. Choć nie ukrywam, że chętnie zrobiłabym sobie taki prawdziwy 😉
Zdjęcia z butami powstały przy współpracy ze sklepem Footway.pl Pozostałe to efekt współpracy moich bliskich i otoczenia. Pozowało pięknie 🙂 Zwierzęta z wpisu nie ucierpiały. Poza jaszczurkami, które na widok naszych kotów gubią ogony. Tak nam ich szkoda, że łapiemy i wynosimy poza działkę. Inaczej sierściuchy zamęczyłyby je na śmierć.
Dodaj komentarz
1 Komentarz do "Sielskie życie"