Baby blues czy depresja? Mnie to nie dotyczy. Czy aby na pewno?
Baby Blues, trochę o nim słyszałam. W pierwszej ciąży.
Teraz w ciąży z Antkiem głowy sobie nie zaprzątałam tematem. Bo i po co? Skoro za pierwszym razem było idealnie to i teraz nie mogło być inaczej.
Wszystko miałam zaplanowane, idealnie poukładane. Miało być naturalnie i po mojemu.
A potem odeszły mi wody… Zupełnie nie w porę, choć wiedziałam już wcześniej, że się zaczęło. Biegłam do salonu, a wody kapały na podłogę. Obudziłam mamę. Buziak w czółko Matiego, moja ręka na jego delikatnym ramionku i niema obietnica. Wrócę syneczku szybciutko. Przekraczam próg. Nie ma strachu. Jest tęsknota.
Środek nocy i taksówka, która nie chce przyjechać, mimo że miała być za 7 minut. Stoję przed blokiem, trzymając się pałąka bagażówki. Czuję parcie. Nie skurcze. I powiew zimnego powietrza na kostkach stóp, które doskonale studzi emocje. Mam na sobie szare legginsy do łydek i górę od pidżamy, w której położyłam się spać. Niebieskie chipie i parkę w kolorze khaki. To ważny szczegół, pewnie za 20 lat ze śmiechem będę wspominać fakt, że zapomniałam ciuchów, jadąc na porodówkę.
Jest położna. Bada mnie. Rozwarcie na 6 cm. Czuję lekkie skurcze. Piszą się na ktg. Może zaraz urodzę. Ekscytacja. Trafiam na salę porodową, tę samą, w której na świat przyszedł Mateusz. Nie do domu narodzin, jak planowałam. Choć przecież wszystko jest prawidłowo. Przeszłam wstępną kwalifikację. Mówię o tym. Zwątpienie.
Przychodzi lekarka. Bada. Rozwarcie na 2 opuszki. Jak to? Godzinę temu było na 6 cm!
Okłamała mnie. Osoba, która miała przyjąć mój poród, powitać na świecie moje dziecko okłamała mnie…. Jak mam jej zaufać? Akcja porodowa hamuje. Siedzę na piłce, kołysząc biodrami, a łzy ciekną mi ciurkiem. Tęsknię za Mateuszkiem. Mam ochotę stąd uciec. Rezygnacja, dół.
Jesteś. Cudownie mięciutki z aksamitnymi w dotyku włoskami. Leżysz przy mnie, szukając mojej piersi. Euforia. Radość. Miłość. Niedowierzanie. Boże, synku jak ja Cię kocham.
Zabierają go, zawiniętego w rożek zrobiony z poszewki szpitalnej. Jest w niebieskim, wypłowiałym kolorze. Sięgam do torby po woreczek opisany „Witaj na świecie maluszku”, gdzie równo poukładałam ciuszki, które miał po raz pierwszy na siebie założyć. Woreczek opisany, by mąż nie miał problemu z odnalezieniem rzeczy w torbie. By nie zrobił wielkiego bałaganu. Trzymam w ręce woreczek, ale nie mam komu go dać. Położna wyszła, nie zwracając na mnie uwagi. Lęk.
Wraca po kilku minutach. Sadza mnie na wózku inwalidzkim, na nogach kładzie mi moją bagażówkę. Mija godzina. Cały czas czekam aż przyniosą mi dziecko, lecz zaczynam się już niepokoić. Czy aby na pewno wszystko jest dobrze? Strach.
Mija kolejne pół godziny. Nie wytrzymuję tej niepewności. Wstaję i trzymając się ściany, powoli idę na oddział noworodków. Czuję jak wnętrzności w moim brzuchu mi ciążą. Robi mi się słabo. Leży zawinięty w tę samą poszewkę co wcześniej. Dotykam jego główki, starając się jak najszybciej przełykać łzy.
Tulimy się. Mały ma żółtaczkę. Trafia do inkubatora. Proszę położne, by wołałaby mnie na karmienia. Słyszę, że nie ma takiej potrzeby. One nakarmią. Jak to? Ja chcę go karmić piersią. Nie ufam im. Dokarmiają jak leci, bez pytania. Proszę lekarkę, by przekazała, że mój syn ma nie być dokarmiany mieszanką. Nieliczna dobra dusza na całym oddziale, o czym przekonam się jeszcze później.
Wieczorny telefon z domu. W słuchawce Mateuszek. „Mama chodź do mnie”. Nie mogę się pozbierać. Dół.
Karmię co 2-3h, w międzyczasie odciągam. Jakieś 30-40ml. Kładę się i czuję jak pęka mi serce, słysząc kwilenie dziecka dziewczyny obok. Telefon wzywający na karmienie. Maksymalnie 20 minut bliskości. Odnoszę go i odciągam mleko. Nie chce lecieć. Idę pod gorący prysznic. Jest 4 w nocy. Odciągam jakieś 10ml. Więcej nie chce lecieć. Zanoszę to co mam. Po kilku minutach znów telefon. Dziecko jest głodne. Koło inkubatora stoi moja pusta butelka. Zabieram Antka. Kątem oka widzę inną butelkę. Z moją siarą!
Dół. Przepaść bez dna.
Południe. Są wyniki. Bilirubina nieznacznie spadła, ale wciąż jest podwyższona. Rozmawiam z lekarką. Szczerze. Wypisuję nas do domu. Na własne żądanie. Dom. Euforia. Starszy synek, jego ramionka wokół mojej szyi. Euforia. Wspomnienia. Dół.
Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół. Euforia. Dół.
Spotkał mnie tzw. baby blues. To łagodny rodzaj depresji poporodowej. Jak widać, to że po pierwszym porodzie mnie ominęło nie oznacza wcale, że przy kolejnym musiało być tak samo. Dotyczy około 50-80% kobiet po porodzie. Poradziłam sobie. Z pomocą i wsparciem bliskich udało mi się z tego wyjść, mimo że hormony wciąż jeszcze buzują. Typowy Baby Blues mija wraz z połogiem.
Przyczyn depresji poporodowej jest wiele. Zmiany hormonalne w czasie ciąży, porodu i połogu oraz stres związany z nową sytuacją i fizyczne wyczerpanie są głównymi jej przyczynami. Jeśli ciężarna lub ktoś z rodziny dojdzie do wniosku, że znajduje się ona w grupie ryzyka, powinni wcześniej zatroszczyć się o kobietę – może nawet nawiązać kontakt z lekarzem. Nie daje to wprawdzie gwarancji, że uchroni ja to przed depresją, ale jeśli nawet nie, to będąc już w trakcie terapii, na pewno szybciej powróci do zdrowia.
Jedną z terapii wspierających zdrowie psychiczne, szczególnie w przypadku depresji, jest wyrażanie emocji poprzez sztukę. W sieci możecie zobaczyć obrazy namalowane przez osoby z depresją, znajdziecie je na stronie „We are the people” Gallery www.wearethepeoplegallery.pl. Firma Glenmark zorganizowała warsztaty plastyczne na oddziałach szpitali psychiatrycznych, dzięki czemu pacjenci zmagający się z chorobą mogli wyrazić swoje uczucia poprzez malowanie. Już 1 grudnia ruszy ich sprzedaż, a cały dochód zostanie przekazany fundacjom dbającym o zdrowie psychiczne. Bardzo mi się podoba ta inicjatywa. Cel jest szczytny! Wykorzystanie choroby do walki z nią samą i fakt, że mówi się o tym głośno. Że człowiek chory jest po prostu osobą, która nie radzi sobie ze swoimi uczuciami i że warto podjąć różne kroki, by go zrozumieć.
Galerię akcji „We are the people” możecie znaleźć tutaj: www.wearethepeoplegallery.pl Zobaczcie, obrazy są naprawdę przejmujące. Może znajdziecie coś dla siebie?
Dodaj komentarz
15 komentarzy do "Baby blues czy depresja? Mnie to nie dotyczy. Czy aby na pewno?"
W moim przypadku na pewno odpowiedzialny był poród. Nie sam jego trud, bo był lekki, ale fakt, że mimo moich przygotowań wszystko poszło nie tak. Potem to już szło jak lawina. Przedłużająca się żółtaczka, brak zrozumienia ze strony personelu, tęsknota za starszakiem. W lustro nawet nie patrzyłam, by nie dokładać sobie powodów do łez. Chyba każda kobieta ma taki swój „punkt zapalny”, który sprawia, że pojawia się problem. Jeśli wszystko jest idealnie, ciąża, poród, brak problemów z laktacją to i baby blues się nie pojawia. Tak przynajmniej było z Matim.
cos w tym może być, moja koleżanka po cudnej ciąży, normalnym porodzie ma wspaniałe początki macierzyństwa aż emanuje radością
w takim przypadku jeśli tak jest rzeczywiście to niestety nie mamy większego wpływu na to co będzie 🙁
Żanetka, ja miałam baby blues jak cholera także rozumiem doskonale 😘
:*
No właśnie, to jest to co wcześniej odpisałam Kasi. Ten brak pogodzenia się z czymś. Ty nie mogłaś pogodzić się z tym, że skończyło się cięciem, że musiałaś walczyć o karmienie. Ja nie mogłam pogodzić się z tym, że poród nie był taki jak miał być. To chyba nie tylko burza hormonów, ale i nasze wyobrażenia i nastawienie. Siedzi w głowie i jak coś nie pójdzie po myśli to „atakuje” z siłą 🙁 Najważniejsze, żeby się pozbierać.
I tego Ci życzę z całej siły :*
Bardzo Ci dziękuję. Za wpis, za uczucia które z niego płyną. Wiem co czujesz, przechodziłam to w lutym. Niema rozpacz i nikogo do wsparcia. Mój mąż mnie nie rozumiał, przyjaciółka twierdziła że trzeba się cieszyć dzieckiem a nie rozpaczać z byle powodu. Dla mnie to nie były byle powody. Świat mi się walił. Długo z tego wychodziłam, w zasadzie wciąż wychodzę.
Tulę. Jakbyś chciała to z siebie wyrzucić pisz śmiało :*
Oj… Gdybym mogła – to bym przytuliła. Ja miałam baby blues po urodzeniu Gabrysia… Taki ocierający się o depresję. Wiesz – ciężka sprawa, bo pierwsze dziecko i gdzie ta radość. Czułam taki ciężar. I te myśli, czarne, przykre, przerażające. I to poczucie że się jest nic nie wartą… Okropne…
A nie każdy to zrozumie. Ba! Nie każda matka to zrozumie.
Dobrze, że miałaś/masz wsparcie. 🙂
U mnie ciągłe obwinianie się. Z tym mam chyba największy problem.
Również tulę Olu. I na tą kawę musimy się w końcu umówić :*
Sąsiadki córka bardzo cierpiała. Wszyscy zwalali winę na wiek. Młoda była gdy zaszła w ciążę, odpowiedzialny tatuś dał nogę i tyle go widzeli. Było bardzo źle, nie znam szczegółów, ale leczyła się w szpitalu. Być może to wpływ sytuacji w jakiej się znalazła i wieku, mam jednako ważenie, że i o wrażliwość danego człowieka chodzi. Sa przecież tacy, których łatwo zranić i z pewnymi sytuacjami sobie nie radzą :/
Zgodzę się. Charakter człowieka gra tu dużą rolę. Na pewno ktoś wrażliwy dużo mocniej weźmie do siebie. Zresztą pasuje mi to też do pomysłu na terapię z malowaniem. Jakoś tak mi się kojarzy właśnie, że osoby o wrażliwej duszy to artyści. Więc pewnie coś jest w tym, że odnajdują swoje emocje w sztuce.