Domowe porządki bez chemii
Nigdy nie byłam przesadnym pedantem jeśli chodzi o czystość w domu. Wręcz odwrotnie, w tej kwestii często wykazuję się dość sporą ignorancją. Oczywiście lubię, gdy w domu jest czysto, ale najlepiej by było gdyby porządek robił się sam. Jednym słowem jestem leniem śmierdzącym jeśli chodzi o domowe porządki. Serio, nie cierpię sprzątania. Dlatego też jestem osobą, która łapie się na te wszystkie triki marketingowe, które zapodają nam w reklamach i kupuję jak leci cud produkty, co to wystarczy psiknąć i brud znika sam.
A prawda jest taka, że sam nie znika. Nie ma siły takiej co by sprawiła, że kurz hodowany przez tydzień na meblach czy tłuszcz w piekarniku zniknął sam niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pogodziłam się z tym faktem już jakiś czasu temu i z nosem na kwintę, ścierką w ręce co sobota zabieram się do tego, czego nie lubię najbardziej.
Któregoś dnia dostałam od koleżanki zaproszenie na warsztaty tworzenia naturalnych środków do pielęgnacji ciała. I domu właśnie. O ile chemię w pożywieniu redukuję do minimum, o tyle w kwestii środków czystości no cóż… półki uginają się od butelek i pudełeczek. Kosmetyki jeszcze pół biedy, ale to co używam do czyszczenia pomieszczeń razem wzięte ma skład dłuższy niż 12 ksiąg Pana Tadeusza. Wszystko dlatego, że nie potrafiłam pogodzić się z myślą jakoby zwykła soda oczyszczona czy ocet mogły więcej zdziałać niż płyn, który zabija przecież wszystkie bakterie na amen. No dobra, wiedziałam, że ocet dobry do szyb i luster, ale jakoś nie myślałam o szerszym zastosowaniu w domu. Przecież to śmierdzi i kojarzy się głównie z jakąś płukanką na wszy. Podobnie soda, jeśli już to daję ją do naleśników, gdy zabraknie mi wody lekko gazowanej.
Ależ byłam w błędzie. W pierś się biję.
Oczywiście, na warsztaty poszłam. Głównie dlatego, że z Monią nie widziałam się czas długi. Że trochę wyrwać się z domu chciałam. No i przyznaję, od czasu do czasu czytam Ewę z Zielonego Zagonka, która to warsztaty organizowała. Dostałam objawienia.
Bo spodobało mi się to, co tam usłyszałam i miałam możliwość sama stworzyć własnymi rękami. Bo to co stworzyłam, miałam możliwość zabrania do domu i przekonania się czy rzeczywiście działa tak jak Ewa zachwalała.
Na pierwszy rzut poszła pralka nasza, wysłużona. Która to od dłuższego czasu zapach z siebie taki wydzielała, że co rusz zmieniałam proszek do prania na kapsułki i żele wszelakie. Jedno, dwa prania i smród powracał. Czyściłam różnymi środkami, kombinowałam z gotowaniem. Wszystko na nic. Aż wypróbowałam przepisu Ewy na czyszczenie pralki zwykłą sodą i octem. Cały wieczór z mężem w łazience spędziliśmy przy pralce. A potem nastawiłam ręczniki, posypałam eko- proszkiem zrobionym na warsztatach i zastanawiałam jakim cudem to się może udać?!
I wiecie co? Udało się! Ręczniki pachniały po prostu czystością. Były miękkie. I czyste. A co mnie najbardziej zaskoczyło to to, że do prania wsypałam jedną łyżkę proszku, której wartość nie przekroczyła chyba 0,50gr. Zwykle wsypywałam do dozownika 3/4 miarki. A ile kosztuje 1kg proszku wiecie. Na jak długo starczy też dobrze wiecie.
A któregoś dnia zabrałam się za okno w kuchni. Wiosna za pasem, czas najwyższy. Parapet zewnętrzny po zimie wołał o pomstę do nieba. Cały czarny, pełen sadzy. Nie cierpię się w tym babrać, zawsze zostają szare smugi i nigdy nie jest idealnie biały. Chwyciłam za uniwersalną pastę do czyszczenia zrobioną na warsztatach. Same naturalne składniki. Rozpuszczone szare mydło, spora ilość sody oczyszczonej i kilkanaście kropel olejku cytrusowego, którego piękny aromat poczułam już otwierając pudełeczko. Parapet wyczyściłam bez problemu. Potem pastą przeleciałam framugi okna. Rozpędziłam się na tyle, że pasta znalazła się także na płycie piekarnika, blatach, a nawet na płytkach ściennych. Idealnie doczyściła też aluminiowe listwy na frontach kuchennych, na których zbierały się drobinki tłuszczu i pary wodnej unoszące się podczas gotowania. Ile razy próbowałam doczyścić to chemicznymi środkami- bezskutecznie!
W kuchni poza zapachem cytrusów roznosił się także zapach zadowolenia. Mojego własnego, z dobrze wykonanej pracy. Przysięgam, że w tym właśnie momencie mogłam na głos powiedzieć, że sprzątanie było fajne. Bo widziałam efekt, doczyściłam coś, czego nie udało mi się doczyścić wcześniej. Pewne czynności musiałam powtórzyć, ale na efekt nie musiałam długo czekać. Przekonałam się, że domowe porządki bez chemii to nie jest ściema. Są rzeczywiście możliwe, a co najważniejsze skuteczne. A przy tym fajnie mieć świadomość, że wraz z wylewaną do ścieków wodą, nie spuszczam z nią całej masy chemii, która potem szkodzi środowisku, w którym żyjemy. I wiecie co? Z czystym sercem mogę każdemu z Was polecić. I proszek do prania i pastę do czyszczenia. A przede wszystkim bloga Ewy!
Dodaj komentarz
3 komentarzy do "Domowe porządki bez chemii"
I ile zdrowiej i taniej pewnie. Nie mówiąc już o zapachu nie których specyfików
dzięki,idę zajrzeć może i mnie oświeci:-)
A mogłabyś podać albo chociaż dać namiary na przepis na ten proszek i pastę? I sposób na czyszczenie pralki 😉 Z góry dzięki 🙂