Strach przed porodem

Ostatnio troszkę zawrzało w sieci. Wszystko za sprawą pewnej celebrytki, która wyznała, że nie chce rodzić jak natura przykazała. Mało tego, w jednym z wywiadów wyznała, że świadomość o możliwości wykonania cesarskiego cięcia spowodowała, że w ogóle zdecydowała się na dziecko.
Jak zwykle bywa, opinie w komentarzach podzieliły się równo po połowie. Na zwolenników i przeciwników postępowania aktorki. Zwłaszcza Ci drudzy dość mocno „pocisnęli” w swoich wypowiedziach, zapominając chyba, że aktorka jak każdy z nas jest takim samym człowiekiem, z takimi samymi obawami i uczuciami.
Czytając jeden z wywiadów, którego udzieliła, przypomniałam sobie czas, kiedy sama panicznie bałam się porodu. Bez bicia przyznaję, że wtedy myśl o cesarce dość często mi towarzyszyła. Zasłyszane historie o tym, że poród to przecież jedna wielka „rzeź” wcale nie pomagały wyzbyć się lęku. Myślałam sobie, że najlepiej będzie jeśli zapłacę i lekarze „urodzą” za mnie.
Lęk przed porodem naturalnym ma nawet swoją nazwę pod postacią tokofobii. Jedni boją się pająków, inni ciemności, a jeszcze inni nie są w stanie wyobrazić sobie bólu związanego z porodem. Ja to doskonale rozumiem, bo sama jestem wielkim strachulcem, o czym mogliście poczytać nie jeden raz na blogu. Także nawet przez moment nie przyszła mi do głowy myśl, by oceniać aktorkę. Mimo, że nauczona doświadczeniem jestem obecnie zwolenniczką porodu naturalnego.
Bazując właśnie na swoim doświadczeniu, a czytając różne wypowiedzi w komentarzach, pomyślałam o tym poście. Nie chcę w nim na siłę przekonywać, że poród siłami natury jest dla dziecka dużo zdrowszy, że ma on niesamowity wpływ na dalszy jego rozwój. Praktycznie każdy zdaje sobie sprawę, że natura tak to wszystko stworzyła, że dziecko nie na darmo rodzi się w matczynych bólach. Nie na darmo też wykonuje milion różnych ruchów i obrotów w kanale rodnym. Rozwierająca się szyjka, skurcze macicy masują drobne ciałko, pozwalając dziecku pozbyć się z przełyku wód płodowych, które łykało przez całe swoje życie, a także wpływają na jego napięcie.
Dziecko, które rodzi się zgodnie z rytmem jaki wyznacza natura, samo wybiera sobie moment, w którym chce przyjść na świat. Oznacza to, że jest w pełni gotowe. Ostatnio gdzieś przeczytałam, że tak naprawdę to w pełni rozwinięte pęcherzyki płucne dziecka dają sygnał dla organizmu matki, by zaczął produkować oksytocynę, niezbędną do wywołania skurczy i rozpoczęcia porodu. Pokazuje to w jak piękny sposób natura zadbała o to, by wszystko szło po kolei, swoim utartym torem. Mechanizm precyzyjny jak w zegarku.
Niestety, czasem szwankuje.
Czasem z winy nas samych, a także lekarzy. Wystarczy źle wyznaczona data porodu przez nieregularne miesiączkowanie kobiety. Standard pewnie u 1/3 kobiet. Brak ruchu przez całą ciążę, osiadły tryb życia. Ciąża to nie choroba, powtarzamy wszystkim wkoło. A jednak pod sam koniec zachowujemy się jak niedołężne staruszki. I wcale nie mam na myśli okołociążowych dolegliwości. Raczej wymówki.
Przychodzi wyznaczona data porodu, a nic się na niego nie zanosi. Skurcze na poziomie zero. Mija jedna doba, dwie, siedem. Nic. KTG płaskie jak stół. Mijają kolejne dni i zaczyna się wywoływanie.
Podobno niezbyt przyjemne, ale jakże może być inaczej? W jednej chwili położna przebija Ci pęcherz płodowy, w drugiej podaje dożylnie lek, który ma pobudzić Twoją szyjkę do maksymalnego rozwarcia się i wydania dziecka na świat.
Wiadomo, są sytuacje kiedy mus to mus. Dla dobra dziecka. Dla dobra matki. Podobnie jak ta cesarka nieszczęsna, która przecież ma na celu ratowanie życia, a nie jest metodą samą w sobie na pojawienie się tego życia. Alternatywą.
Trochę wkurza mnie ta medykalizacja ciąży i porodu. Zapominamy o naturze. A potem mamy do niej pretensje. Albo co gorsza tłumaczymy, że wszystko dla ludzi. Wybieramy świadomie, bo mamy taką opcję, nawet nie biorąc pod uwagę, że może warto spróbować? Czasem wybierają też za nas, zupełnie nie pytając o zgodę. Stawiają przed faktem dokonanym. Nim się zorientujesz, podczas badania odchodzą wody. Dostajesz oksytocynę.
Jest przyczyna. Jest skutek. Wszystko ma swój ciąg dalszy. Niestety. Kłopoty z laktacją, baby blues, złe napięcie u dziecka, problemy z oddychaniem, nadwrażliwość czuciowa.
Całą ciążę tak bardzo dbamy o siebie i swoje maleństwo. Chuchamy, dmuchamy. Milion badań, dwa miliony tableteczek, witaminek, kwasu foliowego (najlepiej z metafoliną przyp. autorka! 😉 ), przeczytany cały stos książek i gazetek. Piękna wyprawka, cudowny i wymuskany pokoik.
A gdy przychodzi czas porodu, który ma tak ogromny wpływ na dalsze życie dziecka, wtedy świadomie decydujemy się na różne kroki, często zabierając mu to, co najważniejsze. Zaprzepaszczamy szansę. Żaden, nawet najpiękniejszy pokoik nie wynagrodzi tego.
A dlaczego to robimy? Ze strachu właśnie.
Tyle się przecież słyszy o komplikacjach porodowych. Straszne historie mrożące krew w żyłach.
Wiadomo, że każda mama chce urodzić zdrowe dziecko. Chce je tulić, mieć przy sobie.
Koło tego strachu dotyczącego bólu porodowego często istotniejszym jest strach przed tym, że dziecku stanie się coś złego podczas porodu.
Czasem przecież i tak się zdarza. Dlatego w takich sytuacjach lekarska pomoc i szybka decyzja o cesarskim cięciu są jak najbardziej uzasadnione. Tymczasem w 2011 roku 35% dzieci przyszło na świat drogą cięcia cesarskiego. Podobno 7/10 porodów w prywatnych szpitalach to tzw. cesarka na życzenie.
Wpiszcie sobie w google hasło „cesarskie cięcia w Polsce”. Pierwsze co wyświetli Wam przeglądarka to reklama jednej z klinik, która za (bagatela!) 2300zł oferuje Wam poród drogą cc, opiekę nad noworodkiem oraz pobyt. Termin i godzinę możecie wybrać same.
Daleka jestem od oceniania innych w tym przypadku. Tak jak wspomniałam, doskonale rozumiem strach przed porodem. Towarzyszył mi, towarzyszy Tobie. Każdej z nas. Każda kobieta boi się porodu. Nawet jeśli jest to jej kolejny. Nawet teraz myśląc o kolejnej ciąży i porodzie, odczuwam wewnętrzny niepokój. Mimo, że mój poród był cudowny, wyśniony, jedyny w swoim rodzaju i siłami natury właśnie.
Podobno natura tak nas kobiety zaprogramowała, że ten strach i niepokój zmniejsza się im bliżej porodu się znajdujemy. Nie wiem czy to działa u każdej z nas, ale u mnie coś takiego miało miejsce. Na porodówkę jechałam całkowicie spokojna i wyluzowana. Nie tak jak to pokazują w filmach. Po tym jak odeszły mi wody wzięłam jeszcze prysznic, wrzuciłam notkę na bloga (być może niektórzy z Was to jeszcze pamiętają!), zjadłam drożdżówkę, po którą wcześniej spokojnie poszedł do sklepu mój mąż.
Wierzcie mi, zupełnie inaczej sobie wyobrażałam tę chwilę. Zwłaszcza w czasie, kiedy strach przed porodem towarzyszył mi na co dzień. Tymczasem doskonale wiedziałam jak mam postępować. Cały irracjonalny strach prysł jak bańka mydlana.
Teraz, nauczona doświadczeniem myślę sobie, że każda z nas powinna dać sobie czas, by przezwyciężyć strach. Spróbować poznać swój organizm lepiej. Zaakceptować swoją fizjonomię. Dowiedzieć się jak najwięcej nt porodu, jego wpływu na dziecko i matkę. Czytać, pytać, szukać. Porozmawiać z kimś mądrym, kto rozwieje nasze wątpliwości. Zapisać się do szkoły rodzenia, zobaczyć na własne oczy miejsce, w którym wydamy dziecko na świat. Mówią, że lepszy znany wróg niż nieznany przyjaciel. Całkowicie się z tym zgadzam.
Zaufajcie sobie. Jeśli cała ciąża przebiega wzorcowo, dziecko rozwija się prawidłowo, Wy jesteście zdrowe i nie ma kompletnie żadnych przeciwwskazań do porodu naturalnego nie poddawajcie się strachowi bez walki. Dajcie sobie szansę. Naprawdę warto.
Dlaczego o tym piszę? Bo w pewnym sensie czuję się dumna sama z siebie. Bo zwyciężyłam swój strach, urodziłam. Byłam pewna, że idąc na porodówkę, na czole wypiszę sobie wielkimi literami, że rodzę tylko ze znieczuleniem. A obyło się i bez tego.
Nie czuje się lepsza od koleżanki, która urodziła poprzez cesarskie cięcie. Nie czuję się lepsza od koleżanki, która dostała znieczulenie. Czuję się jednak dumna, bo pokonałam swój strach.
Ale pokonałam go, bo spróbowałam. Oswajałam go, walczyłam. Nie poddałam się już na początku, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym.
Doskonale jednak rozumiem, że nie zawsze jest to możliwe. Wiem, bo mój strach przed ciemnością powoduje we mnie, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do zostania w nocy samej w ciemnym domu. Ja nawet mając za ścianą kogoś bliskiego się boję. Muszę czuć oddech bliskiej osoby tuż obok, bym zasnęła spokojnie. Walczę z tym od wielu lat. Z mniejszym bądź większym efektem, ale ten strach wciąż we mnie jest.
Jeśli więc nie uda Ci się go zwalczyć wcale nie oznacza to, że jesteś gorszą matką. Nie jesteś też gorszą, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli i mimo wymarzonego porodu siłami natury, dojdzie do cięcia.
Wszystkie jesteśmy takimi samymi matkami, bez względu na to w jaki sposób urodzimy. To nasze dalsze postępowanie w drodze zwanej „macierzyństwem” definiuje nas jako matki.
Musimy jednak spróbować zawalczyć, nie poddawać się już na samym początku. Matka musi być silna, a siła ponoć jest kobietą. Wierzcie mi, przekonacie się o tym w życiu, już po narodzinach dziecka nie jeden raz.
Dylematy związane z wychowaniem, strach o zdrowie potomstwa, różne decyzje, które przyjdzie nam podjąć, sytuacje z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Żadna z nas nie poddaje się przecież od razu. W matce jest siła, a stajemy się nimi przecież nie od momentu narodzin, a od momentu poczęcia właśnie.
Bądźcie silne drogie mamy! 🙂
* post zawiera lokowanie produktu marki Femibion
Dodaj komentarz
33 komentarzy do "Strach przed porodem"
Ja miałam cesarkę na życzenie.
Mimo 9 miesięcy nastawiania się i oswajania z myślą o porodzie naturalnym.
Z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie spróbowałam naturalnie, ale wiem też że prawdopodobieństwo że byłoby gorzej niż jest teraz jest ogromne. Dlatego się cieszę, że zaufałam swojemu instynktowi.
A do tego jak kto rodził tak jak do karmienia piersią i eko rodzicielstwa mam stosunek całkowicie obojętny 😉 nie wchodzę innym do sypialni a tymbardziej na salę porodową 😉
ale post jak zwykle idealnie wyważony 😁 :*
:*
Przyznaję, że jeśli chodzi o poród naturalny chyba najbardziej boję się właśnie próżnociągów, kleszczy. Pewnie dlatego, że nie zgłębiałam tematu i jakoś podświadomie nieznane budzi lęk..
Ja pierwszy porod mialam wywolany przed terminem. Mialam rozwarcie 6 cm i glowke nisko ulozona czy cos. W kazdym badz razie pani doktor ktora zastepowala moja uznala ze juz trzeba. No to poszlam. Rodzilam 6 godzin jeszcze ze strasznymi bolami( podobno kroplowka wzmacnia bol) . 14 mies pozniej rodzilam corcie:)bez wywolywania , skurcze same przyszly choc lezalam od pon bo wtedy poczulam juz i jechalam ze wzgledu na rozwarcie od 7 mies:) a ur w piatek w przeciagu godziny:)
Piękny, mądry post. Wyważony. Rodziłam jak Ty – ze spokojem i wiarą, że dam radę. Po odejściu wód tańczyliśmy z mężem ostatni taniec bez Antka, w drodze na porodówkę wstąpiliśmy na kebab – mąż był głodny:) to był piękny czas, następne takie wydarzenie już niebawem. Jestem spokojna, wierzę w siebie!
wspaniale <3
Ja 10 lat temu rodziłam naturalnie,bez znieczulenia itd ,przyznam szczerze że było to 12 godzin męki,ale dałam rade,bez krzyków itd 🙂 Teraz jestem w 6 miesiącu ciąży i już wiem czym ”smakuje” poród ale jeśli nie będzie przeciwwskazań to mam zamiar rodzić naturalnie
Strach jest przez opowieści naszych mam i koleżanek, które poród wspominają źle. A trzeba pamiętać, że każdy jest inny i inaczej odczuwa całą sytuację i związany z tym ból, każdy poród jest inny.
Najważniejsze to dobre nastawienie, że dam radę i spokój, oparcie w kimś bliskim.
Też rodziłam naturalnie, bez znieczulenia, około 10h i też wcześniej bałam się jak cholera 🙂
Oczywiście, że przy wskazaniach trzeba korzystać z postępu medycyny. Chodziło mi w poście o sytuacje, w których wskazań nie ma, a czysto z lenistwa lub braku czasu lekarze sięgają po „przyspieszacze”.
To chyba zależy od osoby/predyspozycji. Mnie po oksytocynie bolało mega, skurcze od razu mocne i częste. Nie było mowy i piłce czy drabinkach. Każdy poród jest inny, czy cc, czy sn czy sn wywoływany i każdego boli inaczej. Ale faktycznie balonik nie jest taki straszny, a przebicie pęcherza bezbolesne zupełnie.
Tak jak napisałam w komentarzu wyżej. O poród po terminie chodziło mi w sytuacji, w której wszelkie badania nie wykazują odchyleń od norm. Czyli zarówno dziecko jak i mama mają się dobrze, łożysko jest w pełni funkcjonalne, a wywowołuje się tylko dlatego, że ciążą przenoszona o tydzień. Tymczasem często ten tydzień to po prostu efekt przesuniętej owulacji i złych wyliczeń. W sytuacjach,o których piszesz jak najbardziej powinno się zadbać o bezpieczeństwo mamy i dziecka. O to się nie spieram.
Nie, bólu się nie zapomina. Nie wiem jak u innych dziewczyn, które podobnie jak ja poród miały raczej mało bolesny, ale mimo wszystko przecież ból był.. Ja nie zapomniałam go, ale w pewnym sensie trochę się zatarł we mnie. Nie znikł, ale budzi we mnie lęku. Dziewczyny, może w takich sytuacjach trzeba poprosić kogoś o pomoc, kto poradzi jak to wspomnienie zatrzeć?
Ja miałam pierwszy cc, a drugi naturalny. Cesarka jest dla mnie traumą. obrzydliwie mnie zszyto, długo wracałam do siebie. A naturalny mogę nazwać jedną z najcudowniejszych chwil w moim życiu. Ale jeśli ktoś argumentuje cesarkę strachem przed bólem to z pewnością znajdzie szpital gdzie przy naturalnym dostaje się znieczulenie na żądanie.
Szczęsny, szczęsny 😉 Pomęczę Was jeszcze kilka razy w Listopadzie ;))
Mocno, mocno trzymam kciuki! Mam nadzieję, że maluszek już po tej stronie <3
Jeszcze dobrze mu u mamusi:), no i czeka widocznie do jutra na tatusia… W czwartek mam się zgłosić do szpitala.
Uwielbiam tego typu lektury, dziękuję za polecenie. Na pewno po nią sięgnę 🙂
„każda kobieta, jeśli decyduje się być matką, powinna kierować się dobrem dziecka” – najtrafniej podsumowane 🙂
Co do problemów z laktację po cc, to faktycznie często nie dotyczą braku mleka, ale trudności ze ssaniem ze strony dziecka, które nie miało możliwości dopełzać do piersi matki i rozpocząc od razu ssania.
Myślę, że powinniśmy bardziej świadomie wybierać szpital czy położną, z którą chcemy rodzić, bo często na wysoką jakoś usług bezpłatnych trudno liczyć, a tak można zminimalizować zagrożenie zaniedbań czy olewactwa ze strony personelu.
Myślę, że dla wielu kobiet, bardzo cenną pomocą w takich sytuacjach, jest wsparcie np. douli (więcej na temat tego, kim jest doula: http://www.doulabialystok.pl/).
Co prawda w Polsce od niedawna ceni się tego typu profesjonalną pomoc, ale różnego badania na świecie potwierdzają ponad wszelką wątpliwość, że znacznie poprawia to komfort kobiet rodzących.