O symbolice zabawek. Z wizytą w muzeum zabawek w Peenemünde

Kiedy podczas przeglądania atrakcji turystycznych na wyspie Uznam natrafiłam na informację o Muzeum Zabawek w Peenemünde pomyślałam „ok, może podjedziemy w ostateczności jak pogoda nam nie dopisze”. Mateusz jest jeszcze za mały na tego typu wyjścia, a przecież i w Polsce podobnych atrakcji nie brakuje.
Jednak los chciał inaczej i gdy natknęłam się na informację na temat symboliki zabawek tam się znajdujących, szybko zmieniłam zdanie.

Muzeum, poza tym, że zachwyca ogromem ilości zabawek z przeszłości ukazuje również głęboką symbolikę czasów wojny. Symbolikę, którą w pewien sposób spotykamy i w ówczesnych zabawkach, jednak zupełnie inną. Bo naznaczoną piętnem wojny oraz nazistowskiej i komunistycznej doktryny, a nie wpajanego nam kobietom (i nie tylko) od dłuższego czasu kanonu piękna w postaci barbie.




„Medal macierzyństwa” czyli Mutti Barbara kontra Barbie

To właśnie przeczytana gdzieś w internecie informacja o niemieckiej lalce- matce sprawiła, że któregoś dnia zamiast na plażę wybraliśmy się do Peenemünde . Uwielbiam tego typu ciekawostki, a każda zasłyszana w ten sposób lekcja historii pozostaje w pamięci najdłużej. 
Zadaniem niemieckich kobiet było rodzenie jak największej ilości zdrowych dzieci dla Rzeszy. Każda z kobiet wydająca na świat potomka płci męskiej odznaczana była medalem macierzyństwa. Medal ten w zależności od ilości męskich potomków był brązowy, srebrny lub złoty, a jeśli w rodzinie była dziewczynka miała ona niezaprzeczalny i powodujący zazdrość wśród innych dziewczynek w tamtych czasach  przywilej zabawy lalką, której sukienkę zdobiło takie samo odznaczenie jakie miała matka.


W ten oto sposób wpajano dziewczynkom od małego jaka rola czeka je w życiu. Dziecko, które nie mogło bawić się podobną lalką czuło się gorsze wśród swoich rówieśniczek.
Każda z lalek była sygnowana i nie do zdobycia na rynku jeśli matka nie dopełniła obowiązku wobec ojczyzny. Lalki dla Rzeszy produkowała firma Schildkröt, która na szyi lalki, tuż pod linią włosów umieszczała specjalny numer i logo w kształcie żółwia. Lalka oczywiście miała typowo nordycki typ urody- blond włosy, niebieskie oczy, jasną cerę z rumianymi policzkami i silną, wysportowaną sylwetkę, która symbolizowała zdrowie i siły do pracy. Dobrze znana nam Barbie nie mogła nawet stanąć w konkury z lalką – matką. 



Miś inwalida wojenny 

Całkiem niedawno, przy okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w Polsce dość głośno zrobiło się w temacie zabawek nawiązujących swoim charakterem do wspomnień z tamtego okresu. Tematyka niektórych oburzała, innych wprowadzała w osłupienie. Z jednej strony padały głosy, że to jawne bezczeszczenie pamięci ludzi, którzy ginęli w obronie ojczyzny, z drugiej strony przekonanie, że zabawki tego typu nie są odpowiednie dla dzieci.
Tymczasem faszystowskie czy komunistyczne doktryny były wręcz wpajane w dzieci w tamtych czasach. Każde dzieciństwo rządzi się swoimi prawami i bez względu na to czy z nieba leci deszcz czy też bomby, dzieci chcą się bawić. Starsze dzieci świadome tego co się dzieje, jednak te młodsze nie zdawały sobie sprawy, że jest wojna. 
Ogromnie poruszyła mnie historia misia uszytego z tapicerki starej kanapy przez matkę dla synka. Rodzina uciekała z Rosji i nie mogła nic ze sobą zabrać. Dziecko nie rozumiało dlaczego. Miś podobnie jak chłopiec przeszedł wiele, a historia i czas odcisnęła na nim swoje piętno. Być może oboje chowali się w schronie przed gradem armatnich kul. Być może miś w swoim ciałku oprócz historii zawiera morze wylanych przez osamotnionego chłopca łez. Tego nie wiemy. Patrzyłam jednak na misia i ja sama przełykałam łzy, bo jestem przecież mamą. Mamą chłopca, który dzięki Bogu póki co nie musi w strachu tulić do siebie podobnego misia. 


Misiów w muzeum jest bardzo wiele. Właściwie do każdego moglibyśmy dopisać historię sami. Symbolikę okrucieństwa wojny wspaniale obrazuje wystawa z  misiem inwalidą. Jego widok budzi niepokój, ma jednak  w sobie coś, co sprawia, że człowiek zatrzymuje się przed gablotą. Pluszowe misie, choć wytarte od przytulania przez małe ciałka zawsze mają w sobie coś pozytywnego. Te znajdujące się w muzeum są po prostu w większości smutne. 




Niektóre ubrane w mundury wojskowe podobnie jak laleczki Hitlerjugend, dzięki którym od małego wpajano dzieciom ówczesne oficjalne doktryny polityczne.Taki mały krakowiak i krakowianka w wersji niemieckiej. Symbol jakże podobny, przecież każda z laleczek ubrana w strój coś oznaczający. Jednak przesłanie zupełnie inne. 


Są wystawy, które dosłownie przerażają, gdy patrzy się na aranżację gabloty i dociera do człowieka, że przecież elementami scenek w rzeczywistości bawiły się kiedyś dzieci. Od razu przychodzi na myśl wspomniane wcześniej oburzenie dotyczące zabawek nawiązujących do Powstania Warszawskiego.

Aranżujący wystawę specjalnie umieścił pewne figurki by oddać artystyczną wizję. Spójrzcie na zdjęcie poniżej, na którym widzicie scenkę egzekucji.


A teraz przesuńcie wzrok w lewo. Widzicie figurkę Matki Boskiej?

O podobnej scenie przeczytałam w jednym z artykułów polecających muzeum. Pole bitwy, żołnierze, krew, przejeżdżające czołgi. Obraz wojny. A w tle figurka ukrzyżowanego Chrystusa. Symbolika, która nakazuje nam zatrzymać się i w pewnym sensie zastanowić kiedy następnym razem w sklepie staniemy przed półką pełną ołowianych żołnierzyków i sięgniemy po czołg, o który prosi nas nasze dziecko. 

W sali oprócz wcześniej wymienionych scen znajdziemy też inne scenki. Właściciel muzeum wspaniale zaaranżował z figurek zwierząt scenę pochodzącą ze Starego Testamentu doskonale każdemu znaną. Wielkość Arki Noego, mnogość zwierząt robi wrażenie i przykuwa uwagę. Spędziłam przy tej gablocie sporo czasu. Plastikowe figurki, które sama namiętnie kupuję Mateuszkowi nie muszą przecież służyć tylko do zabaw przedstawiających gatunek istoty. Równie dobrze mogą nawiązywać do historii, którą chcemy dziecku przekazać. 


W muzeum poza gorzką lekcją historii odnajdziemy też miejsca, które wzruszają w inny sposób. Przeglądając eksponaty co rusz napotykamy zabawki doskonale nam znane z czasów własnego dzieciństwa. Podczas zwiedzania prym w okrzykach radości wiódł mój mąż, który co po chwila odnajdywał a to samochód- skarbonkę a to wagoniki kolejki, którą bawił się mając kilka lat. 

Drobnych zabaw, przywracających miłe wspomnienia nie brakuje. Witają nas już od wejścia, poukładane w gablotkach.




Są też wystawy, które wzbudzają ciekawość. Nie tylko dlatego, że piękno zabawek przyciąga uwagę. Były miejsca, przy których przystawałam na dłużej zastanawiając się co dana scena oznacza. Czym była konkretna zabawka, jaką spełniała rolę. 

Niestety, oznaczenia w muzeum są wyłącznie w języku niemieckim, więc ktoś nieznający języka powinien po prostu wybrać się na zwiedzanie w towarzystwie słownika. 
To jedyny minus całego muzeum jaki odnalazłam. Bardzo brakowało mi możliwości dowiedzenia się w ojczystym języku (przecież to tak blisko polskiej granicy) czy choćby po angielsku jaka historia wiąże się z konkretną zabawką. 

Do tego typu scenek należała ta z papierowymi rożkami. Na pulpicie znajdującym się w sali można było znaleźć karty książek, zdjęcia dzieci. Zachodziliśmy z mężem w głowę, cóż rożki mogły oznaczać. Czy były opakowaniem na prezenty przynoszone przez króliczka z okazji Wielkanocy?




Do czasów szkolnych cofnęłam się w sali poświęconej nauczaniu. Drewniane pulpity, tablice, eksponaty na szafkach. I rózga, leżąca na biurku, którą pewnie srogi nauczyciel wyznaczał razy po rączkach niegrzecznych dzieci. Tak wyglądała klasa z początku XX wieku. 


Podczas wakacji dla grup zorganizowanych udostępniana jest atrakcja w postaci lekcji z dawnych lat. Dzieci mogą zasiąść w ławkach, a nauczycielka opowiada jak wyglądała nauka w tamtych czasach.

Preparaty zarodków zwierzęcych, przekrój świni i człowieka, te przypominały mi własną sale z lekcji biologii. W szafach, których ciąg znajdował się wzdłuż jednej ze ścian znajdowały się właśnie zamknięte w ogromnych słojach ciała zarodków, tasiemca i różnych innych zwierząt. 

Ściany zdobią natomiast plakaty, które przywodzą mi wspomnienia lekcji w początkach szkoły podstawowej. Odkąd zobaczyłam je w muzeum chodzi mi po głowie myśl, by podobny plakat, który zawsze oglądałam w sali do języka polskiego odnaleźć dla mojego dziecka. Przedstawiał jesień i dzieci zbierające kasztany i liście pod ogromnym drzewem. 


Wśród muzealnych eksponatów odnajdziemy także zabawki, które są nam znane przy okazji posiadania własnych dzieci. Różnica polega tylko na tym, że mają „trochę” więcej lat. Przeznaczenie jednak to samo 🙂


W muzeum znajduje się też sala kinowa, gdzie siadając w drewnianych fotelach możemy obejrzeć bajki takie jak Wilk i Zając. 


Gorąco Was zachęcam do odwiedzenia muzeum jeśli będziecie w pobliżu. 
Za cenę 6 euro od osoby dorosłej (Mateuszek wszedł za darmo – można wjechać wózkiem) można zapewnić sobie naprawdę porządną dawkę wspomnień i wrażeń. 



Muzeum znajduje się w miejscowości Peenemünde, oddalonej około 40km od Świnoujścia. Traficie bez problemu, gdyż w samej miejscowości na terenie dawnych zakładów znajdują się same muzea (w  tym muzeum historyczno- techniczne, u-boot). i zawiera w swoich zbiorach ponad 20 tysięcy eksponatów. 
Parking przy samym muzeum kosztuje 3 euro, jednak warto podjechać kawałek dalej na ogólnie dostępny parking, gdzie za pozostawienie samochodu zapłacicie 1/3 tej ceny.




Możesz również polubić

Dodaj komentarz

14 komentarzy do "O symbolice zabawek. Z wizytą w muzeum zabawek w Peenemünde"

avatar
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Pikantnie Słodka
Gość

Ciekawie miejsce. Mam dosc niedaleko moze kiedyś siebie wybierzemy

takatycia
Gość

Rzeczywiście z Kołobrzegu masz zdecydowanie bliżej niż ja. Myślę, że jak Filo podrośnie będzie zachwycony wizytą 🙂

Dominika
Gość

Te papierowe rożki to prawdopodobnie tyty – do dziś na Śląsku, a także w Niemczech jest zwyczaj wręczania dziecku pierwszego dnia pierwszej klasy w szkole papierowej tyty wypełnionej słodyczami:)

Muzeum wygląda bardzo ciekawie:)

Hally
Gość

Faktycznie te rożki to chyba Tyty z okazji rozpoczecia roku szkolnego:)
Fanatstyczna sprawa takie muzeum..oczu nie można oderwać:)

takatycia
Gość

Kochana ja nie mogłam stamtąd wyjść. B z Matim dłuższy czas czekali na mnie przed wejściem. Kilka rund robiłam. Jedna na zdjęcia, a potem na spokojnie zwiedzałam 🙂

Bellove
Gość

Świetny post! Jak tylko będziemy w okolicy to dzięki Twojemu opisowi na bak odwiedzimy to muzeum!

takatycia
Gość

Polecam z czystym sumieniem, na bank się nie zawiedziecie 🙂

Anonymous
Gość

Jest szał! Miałam taką zebrę, tylko woźnica zdaje się inny był 🙂
Tyty potwierdzam, u nas w Gorzowie dzieciaki też dostają. Fajna tradycja,

Jula

Agata
Gość

Te rozki, wypelnione lakociami, niemieckie dzieci przynosza pierwszego dnia do szkoly. Dopiero niedawno dowiedzialam sie, ze ten zwyczaj istnieje tez w Polsce, na Slasku. Tam nazywa sie je „tytami”. 🙂

takatycia
Gość

O kurczę wychodzi na to, że tylko ja nie wiedziałam o istnieniu tego zwyczaju. Potwierdza się jednak, że podróże kształcą 🙂

Kajtostany La Ruta
Gość

Klawe miejsce. Szkoda, że nie słyszeliśmy o tym miejscu w zeszłym roku, bo śmigaliśmy po okolicy rowerami. Next time.

Iza - łowca zabawek
Gość

klimatyczne miejsce

dookola nas H.G.K.
Gość

o łał!!! ja bym tam dostała oczopląsu!

tomek q (jakchcemy)
Gość

Zaglądnąłem raczej z przekonaniem, że nic mnie nie zaciekawi … myliłem się 🙂
Rzeczywiście dość niezwykłe muzeum. Zabawki z historią. Super.
I w jaki 'prosty’ sposób można indoktrynować od małego … te zabawki matki zrobiły na mnie spore wrażenie (i medale za dzietność).