O relacjach z rodzicami

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałam dobry kontakt z moimi rodzicami. Wiadomo, mama dla dziecka, zwłaszcza malutkiego jest niezastąpiona, ale jako dziewczynka, w dodatku jedynaczka byłam też przysłowiową córeczką tatusia. I chyba w dalszym ciągu nią jestem.
Bo z moim tatą to jest tak – on nigdy nie gasi mojego zapału, zawsze mogę liczyć na jego wsparcie, a jeśli już wyjątkowo odmienne zdanie mamy i dojdzie między nami do zgrzytu (a dochodzi dosyć często) to z uczuciem ulgi po kilku dniach przestajemy się na siebie boczyć. Gdy byłam malutka, a tata studiował na szkole oficerskiej we Wrocławiu zawsze przywoził mi upolowane buciki czy ubranka. Potem, gdy byłam w liceum, a tata większość czasu spędzał na misjach też zawsze przywoził mi odjazdowe ciuchy, kosmetyki czy płyty cd z ulubioną muzyką. Nawet teraz, kiedy jestem już „na swoim” razem z prezentem dla Matiego wpadnie też coś dla mnie. Takie prezenty bez powodu.To na taty ramionach przemierzałam kilometry podczas spacerów, na które wspólnie z mamą wybierali się każdego dnia. To chyba tata był tym surowszych rodzicem, choć staram sobie prYpomnieć jakąś sytuację, w której by to udowodnił i nic mi do głowy nie przychodzi. Jednak przed tatą zawsze czułam większy hmm respekt?
Mama natomiast w liceum była mi wyjątkowo bliska. Oczywiście była też wcześniej,i jest wciąż, ale to liceum, mimo że to wiek typowo wybrykowy i buntowniczy wspominam jako czasy największej bliskości. Wiedziałam, że cokolwiek bym nie zrobiła mama zawsze stanie po mojej stronie. Traktowała mnie jak dorosłą osobę, mimo że często robiłam naprawdę wielkie głupoty. Nigdy nie zabrakło z jej strony zrozumienia czy czasu, by poświęcić mi uwagę. Mimo, że podobnie jak tata- pracowała.
Jasne, były kłótnie z mojej strony, było trzaskanie drzwiami. Były niekończące się rozmowy, próba przetłumaczenia mi, że nie koniecznie właściwie postępuję. A ja nie byłam idealna. Chodziłam na wagary, popijałam piwo na imprezach, buntowałam się dla zasady, czego przejawem było podpalanie papierosów, kolczyk w pępku czy zrobienie tatuażu ( o którym swoją drogą najprawdopodobniej czytając tego posta właśnie się dowiedzieli).
Wydaje mi się, że nie było ze mną lekko. No i cały ciężar z próbą ogarnięcia nastoletniego buntu poniekąd spoczął na mamie, bo tata akurat wtedy był poza krajem.
Teraz patrzę na te lata, z odległej już perspektywy i mam dla moich rodziców ogromny podziw. Różnych głupot narobiłam, ale to jakim jestem człowiekiem i co w życiu osiągnęłam to głównie ich zasługa.
Ostatnio Wydawnictwo Mamania przesłało mi do przeczytania najnowszą książkę Agnieszki Stein „Dziecko z bliska idzie w świat”. Jest to kontynuacja pierwszej części. Autorka na łamach książki odsłania rodzicom świat ich starszy dzieci.
Mateuszek jest jeszcze zbyt mały, więc bardzo ciężko przełożyć mi słowa Agnieszki na nasze życie, na mój model wychowywania, na nasze relacje. Ale z każdą przeczytaną stroną i w każdym dobrym słowie widziałam odbicie moich rodziców.
Moi rodzice, te 15-20 lat temu z pewnością nie czytali książek mówiących w jaki sposób mają ze mną postępować, jak mają mnie wychować. Działali kierując się własną intuicją, własnym doświadczeniem, modelem, który wynieśli z własnych rodzinnych domów. Myślę, że właśnie taka jest ta książka. To nie jest zbiór jakiś tam sztywno narzuconych zasad, tylko duża dawka doświadczenia, intuicji, a także pasji w odkrywaniu dziecięcego i nastoletniego świata po prostu ubrana w słowa. Nie trzeba okrzyknąć się rodzicem wychowującym w duchu rodzicielstwa bliskości, tak modnym ostatnimi czasy, a zupełnie naturalnym od dawien dawna, by zrozumieć książkę i słowa kierowane do czytelnika. Tak naprawdę każdy mądry rodzic, a wierzę, że każdy kto sięga po jakąkolwiek pozycję, kto stara się spojrzeć na dziecko z innej perspektywy jest mądry, bez problemu odnajdzie siebie i swoje zachowania w zdaniach spisanych przez Agnieszkę.
Czytając, nie miałam wrażenia, że autorka cokolwiek na mnie wymusza, a często z podobnymi uczuciami spotykałam się przy lekturze niektórych artykułów. Także tych traktujących o rodzicielstwie bliskości. Nie sprawia, że człowiek czuje się winny, raczej wskazuje w którym momencie można popełnić błąd. A także jak go naprawić. Wskazuje drogę, a reszta należy już do nas samych.
Wierzę, że model rodziny jaki wyniosłam z mojego domu za te kilka czy też kilkanaście lat wciąż będę mieć w pamięci. Jeśli jednak w którymś momencie poczuje się bezsilna, bo mój syn da mi porządną dawkę macierzyńskiej adrenaliny, sięgnę do tej lektury. Mam nadzieje, że któregoś dnia, w tej odległej, ale w sumie całkiem niedalekiej przyszłości podpowie mi, którą z dróg wybrać, by dojść do celu bez pokonywania zbyt wielu wybojów i zakrętów.
Dodaj komentarz
7 komentarzy do "O relacjach z rodzicami"
Intuicja to piękna rzecz w rękach mądrych rodziców.
Bardzo ładnie napisane 🙂
Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać obydwie książki 🙂
I ja z chęcią sięgnę po obydwa tytuły.
Swoją drogą, jak czytałam o twoich wybrykach – picie, palenie, kolczyk, tatuaż – to czułam, jakbym to właśnie ja pisała o swoich przeżyciach. O moim tatuażu rodzice dowiedzieli się również po fakcie, ale sporo szybciej niż u Ciebie :-p
Ciekawe tytuły a i recenzja brzmi zachęcająco.
Mądry Rodzic to skarb i na pewno takie wychowanie procentuje w przyszłości.
Oj ja bylam dość ulozona choć wyskoki mialam. Zawsze mialam mega kontakt z rodzicami i mam do dziś. Tata zawsze mowil do mnie „panna” i to taka nasza tradycja. Z mama miewalam zgrzyty ale dogadywalysmy się. Zawsze to z tata rozmawialam i sir zwierzalam. Nie żałuje ze mam mlodych rodzicow. Mam ma 38lat tata 41
Odkąd pamiętam zawsze lepsze relacje miałam z tatą niż z mamą. Tak było i tak już zostanie.
Pozdrawiam!