Szkoła rodzenia – czy warto
Pamiętam jak po jednym porodzie rodzinnym znajomych, zgodnie odparliśmy chórem po relacji ojca z porodu, że to czysty hardcore. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za niedługo przyjdzie i nam rodzić wspólnie, a przy tym będzie to jedno z najpiękniejszych wspomnień, przysięgam pomyślałabym, że wziął coś mocnego. I nielegalnego.
W tym czasie najchętniej zorganizowałabym sobie cesarkę na życzenie, która wydawała mi się pikusiem w stosunku do tego co przeżywa rodząca siłami natury kobieta. A jeśli nie cesarka, to na pewno znieczulenie, bez którego nie było siły, abym była skłonna pomyśleć o porodzie. Wyobraźcie sobie, że szukając szpitala, w którym chcę urodzić kierowałam się właśnie tym, czy dostanę w nim znieczulenie na żądanie. O, tak. To było dla mnie najważniejsze.
Strach, który siedział we mnie zanim zaszłam w ciążę, a który ponownie odżył gdy byłam gdzieś w okolicy 6-7 miesiąca ciąży brał się z niczego innego jak z niewiedzy. Albo z tych szczątek informacji zasłyszanych od znajomych czy wyczytanych na różnych forach, które to w mojej głowie układały obrazy, za które spokojnie przyznano by mi oscara w kategorii horror roku.
Nie na darmo stare przysłowie głosi „Nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Rzeczywistość bowiem okazała się zupełnie inna od wyobrażeń, a w jej okiełznaniu pomogła nam właśnie szkoła rodzenia.
Początkowo troszkę żałowałam, że nie było podczas naszych zajęć słynnego malowania brzuszka (nie, nie było- a o tym co było możecie przeczytać tu, tu, tu, tu). Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że nie za to przecież płaciłam. Płaciłam za nabycie wiedzy, a nie za rozrywkę na nikłym poziomie. (nie oszukujmy się, ale brzuch każda z nas może pomalować w domu- zupełnie za darmo- choć jak już trafia nam się taka rozrywka jako dodatek to oczywiście jest miło).Co, więc wynieśliśmy z zajęć ze szkoły rodzenia?
Za co płaciłam i za co byłabym skłonna ponownie zapłacić?
– za oswojenie strachu przed nieznanym
Bodajże dwa całe zajęcia zajęło nam oglądanie filmów z porodów, zarówno siłami natury jak i poprzez cesarskie cięcie. Mieliśmy okazję przyjrzeć się zobaczyć na własne oczy jak rzeczywiście wygląda coś, co sobie tylko wyobrażamy. Początkowe odwracanie wzroku, strach przed tym co zobaczymy znikł po kilku, kilkunastu minutach. Nie było obrzydzenia. Nie było morza krwi. Były za to zupełnie inne uczucia. Niedowierzanie, ciekawość oraz wzruszenie. A nawet uczucie zazdrości, gdy na ekranie pojawiała się para, w której partner z czułością przytulał rodzącą kobietę podczas chwili wytchnienia pomiędzy skurczami. Zazdrość o to patrzenie sobie w oczy i porozumienie jakie w nich widać pomiędzy dwojgiem ludzi.
Po takim czymś przychodziła myśl- ja też tak chcę.
Po takich spektaklach poród przestał wydawać mi się czymś okrutnym, czymś co po prostu muszę przeżyć jeśli chcę mieć dziecko. Przestałam patrzeć na ten akt jak na coś oczywistego, na fizjonomię, a zaczęłam doszukiwać się w nim czegoś wyjątkowego. Gdyby nie szkoła rodzenia, nawet przez myśl nie przyszłoby mi aby spojrzeć od tej strony.
– za wiedzę w temacie karmienia piersią
Wiedziałam, że będę karmić. Jeszcze zanim zaszłam w ciążę, chociaż wizja karmienia to było u mnie coś pełnego sprzeczności. Z jednej strony pierś, a z drugiej butelka. Taki nieodłączny element macierzyństwa. Nie wyobrażałam sobie, żeby tej butelki w domu nie posiadać. Dziecko w moim przekonaniu zawsze równało się smoczek i butelka.
Gdyby nie zajęcia z doradcą laktacyjnym podczas zajęć po butelkę sięgnęłabym pewnie zaraz po tym jak pojawił się ból brodawek. Żadna z koleżanek przecież nie wspominała o tym jak ogromny jest to ból, że karmienie piersią nie zawsze należy do prostych. Owszem, słyszałam o maściach na brodawki, ba! nawet taką zakupiłam, ale ciężko sobie wyobrazić ból jeśli się go nie przeżyło.
Karmiące koleżanki nie wspominały też, że trafiamy na różne przeszkody na mlecznej drodze, począwszy od nawałów, zatkanie kanalików, na zapaleniu piersi kończąc. Choć może wspominały, tylko tego nie rejestrowałam wychodząc z założenia, że co ma być to będzie?
Nawet jeśli udałoby mi się jakimś cudem uniknąć większych problemów, to pewnie poddałabym się przy pierwszym kryzysie laktacyjnym. Albo karmiła dziecko maksymalnie do pół roku.
Nie miałam wiedzy. Mimo, że moja mama karmiła mnie, a robiła to tylko 3 miesiące (również z braku wiedzy) pewnie posłuchałabym rady i na pierwszym zakręcie podałabym butelkę.
Na szczęście całe 3h zajęć poświęcone były zagadnieniom związanym z karmieniem piersią. Doradca omówiła nam dokładnie proces jaki zachodzi w głowie (tak, w głowie- nie w piersiach- klik), czarno na białym wyłożyła z jakimi problemami możemy spotkać się podczas karmienia i w jaki sposób sobie pomóc.
To wtedy dowiedziałam się, że białe nie zawsze jest białe i ponownie moje wyobrażenia różnią się od rzeczywistości.
Informację o zbawiennych właściwościach siary, czym jest i dlaczego powinnyśmy walczyć o każdą jej kroplę tuż po porodzie zapisałam w swoim kajeciku wielkimi, drukowanymi literami.
Gdy urodził się Mateusz, mając w pamięci te zdania prosiłam położną, żeby pokazała mi jak go przystawić, żeby pociągnął tę bombę immunologiczną, jak nazwała siarę doradczyni podczas zajęć.
Tej wiedzy nie posiadłabym w inny sposób, bo nie przyszłoby mi do głowy, żeby jej szukać na własną rękę. Miałam przecież tyle przyjemnych obowiązków w ciąży, począwszy od urządzania łóżeczka Mateuszka, szykowania wyprawki czy pakowania torby do szpitala. Te błahostki były najistotniejsze.
O jakże głupiutka wtedy byłam. Na szczęście, tak jak wspomniałam los często bierze sprawy w swoje ręce. I chwała Panie!
– za to, że mogliśmy zobaczyć miejsce, w którym przyszło nam rodzić
– za to, że podjęliśmy decyzję o wspólnym porodzie
Wierzę, że gdyby nie zajęcia rodziłabym sama. Obejrzane filmy z porodów dały nam obojgu obraz tego jak wygląda rzeczywistość. To sprawiło, że znając etapy porodu i sposób w jaki on przebiega podjęliśmy decyzję, że na cały okres skurczy mąż będzie ze mną. Podjęliśmy tą decyzję wspólnie. Wiedziałam, że będę czuła się pewniej mając przy sobie ukochaną osobę. I że nie będę musiała przez to przechodzić sama. Nawet jeśli miałoby to trwać kilkanaście godzin. Na sali porodowej, gdy akcja była w toku, a ja kręcąc biodrami na piłce (co przynosiło mi wyraźną ulgę podczas skurczy) zapytałam męża czy zostanie z nami do końca. Uzgodniliśmy wtedy, że wyjdzie dopiero w momencie rodzenia się łożyska. I tak rzeczywiście było.
Gdyby nie wiedza wyniesiona ze szkoły rodzenia, zmierzyłabym się z tym sama i jestem pewna, że ominęłoby nas najpiękniejsze wspólne przeżycie jakiego przyszło nam doświadczyć.
– za to, że dowiedziałam się w jaki sposób wspomóc się w walce z bólem
Znieczulenie zewnątrzoponowe to jedyne co na myśl mi przychodziło, gdy ktoś wspominał o uśmierzaniu bólu porodowego. No dobrze może jeszcze gaz rozweselający i gdzieś wyczytane informacje o czymś takim jak aparatura TENS (której zakupu nie brałam pod uwagę). Tymczasem podczas zajęć dowiedziałam się, że ciepła woda ma właściwości łagodzące ból (czemu o tym wcześniej nie pomyślałam skoro za każdym razem podczas bolesnych miesiączek ratowałam się ciepłym termoforem?). Że ruch biodrami w odpowiednim rytmie pozwala uśmierzyć bolesne skurcze? Ze te piłki, drabinki, worki to wszystko czemuś służy i nie są to tylko wymysły, które mają zachęcić rodzącą do wybrania tego a nie innego szpitala, na miejsce w którym na świat przyjdzie jej dziecko.
Z 4h porodu, które rodziłam na sali porodowej (w sumie poród trwał 6,5h od odejścia wód) trzy godziny spędziłam w sumie na piłce, pod prysznicem i na worku sako. Najlepiej wspominam ciepłą wodę, którą polewałam sobie stopy przez ponad godzinę, a która przynosiła niesamowitą ulgę podczas skurczy. Piłka natomiast towarzyszyła mi podczas całego etapu rozwierania szyjki. Myślę, że wykonałam kilka tysięcy ruchów biodrami, ale to właśnie skupienie na tej czynności pozwoliło mi się oderwać od bólu. Nawet pod prysznicem mi towarzyszyła. Zeszłam z niej dopiero przed tym jak położna kazała mi się położyć na worku sako i odpocząć przed nadchodzącymi skurczami partymi.
A gaz rozweselający? No cóż, dwa wdechy które zaczerpnęłam tylko mnie bardziej zdenerwowały, bo zaburzyły mój rytm oddechu, który miałam już wypracowany, a który również uśmierzał ból.
Oczywiście wiedzę o tym wszystkim wyniosłam z zajęć. Oczywiście podczas porodu zapomniałam o niej. Jednak, gdy położna powiedziała co mam robić, wiedziałam dlaczego. Nie wzięłam jej rady o kręceniu się na piłce za objaw specyficznego poczucia humoru.
– za to, że mój mąż przewija, kąpie i pielęgnuje synka
Możliwe, że ten typ tak ma. Bardzo prawdopodobne, że po prostu mój mąż to typ faceta, któremu nie straszne i nie wstyd zrobić cokolwiek przy swoim dziecku ( a wiem, że istnieją faceci, których rola zaczyna i kończy się na spłodzeniu potomka- niestety).
Możliwe też, że jest jaki jest właśnie dzięki zajęciom, na których dowiedział się jak takim małym człowieczkiem się zająć. Przewijanie pieluchy, ubieranie- to podczas zajęć szło mu dużo lepiej niż mi. Fakt, trenowaliśmy na lalce, jednak pewność siebie z jaką to robił imponowała mi.
Gdzieś podświadomie czuję, że dzięki uczestnictwu przekonał się sam do tego, a dzięki temu ja nie musiałam go po narodzinach zachęcać do tak oczywistych rzeczy jak pomoc przy małym dziecku.
Poza tym wykazał się naprawdę ogromnym zrozumieniem i empatią. Powiedziałabym wręcz niespotykaną na codzień u mojego męża 😉
Zastanawiam się czy jest coś jeszcze co powinnam wypunktować. Chyba nie. To co najważniejsze w moim mniemaniu znalazło się powyżej.
Czy gdybym mogła cofnąć czas zapisałabym nas ponownie? A jak myślicie? Oczywiście, że tak.
Przy drugim dziecku pewnie tego nie zrobię, bo świadoma jestem tych wszystkich korzyści. Teraz pewnie przygotowywałabym się sama. W troszkę inny sposób. Pogłębiając zdobytą wiedzę i doświadczenie.
Na koniec jeszcze dodam małą sugestię odnośnie wyboru szkoły rodzenia. Naprawdę warto zasięgnąć opinii znajomych, poszukać informacji w internecie. Myślę, że warto wybrać szkołę rodzenia przy szpitalu, w którym zamierzacie rodzić. Albo chociaż taką, w której pracuje położna, która będzie przyjmować Wasz poród (o ile zdecydujecie się na opłacenie położnej).
Na rynku funkcjonuje bardzo dużo szkół rodzenia, typowo komercyjnych. Z atrakcjami pt. kreatywne zajęcia typu zabawy z brzuszkiem (malowanie, świecenie latarką, zabawy w głaskanie itp), z zajęciami jogi (swoją drogą podobno bardzo fajne i chciałabym się o tym w przyszłości przekonać). Wszystko to jest fajne, ale jako wartość dodana do podstawowych założeń.
Wybierając szkołę rodzenia na prawdę warto zwrócić uwagę na to, co z niej wyniesiemy.
No chyba, że idziemy po rozrywkę, a nie wiedzę.
I jeszcze jedna, na prawdę istotna informacja. Zwłaszcza dla tej grupy mam, które są zainteresowane pogłębieniem swojej wiedzy, a z różnych przyczyn nie chcą uczęszczać do szkoły rodzenia.
Kobiecie w ciąży przysługuje prawo do tzw. wizyt edukacyjnych położnej środowiskowej. Wizyty są bezpłatne oczywiście, finansowane z środków NFZ.
Od 21. do 31. tygodnia przysługuje jedna wizyta w tygodniu, a od 31. tygodnia do porodu – dwie, w sumie wychodzi około 30.
Podczas tych wizyt można zdobyć wiedzę nt porodu, połogu, karmienia piersią, zdrowia dziecka i matki.
Niestety mało kto wie o tych wizytach (ja się o nich dowiedziałam dopiero po porodzie).
Chęć umówienia się z położną zgłaszamy w placówce zdrowia, gdzie i tak dokonujemy wyboru położnej środowiskowej, która odwiedza nas w okresie połogu.
Dziewczyny, na prawdę warto!
Dodaj komentarz
43 komentarzy do "Szkoła rodzenia – czy warto"
Ja na zajęcia w szkole rodzenia nie uczęszczałam. Co do zasady, nie żałuję. Jednak w czasie porodu była jedna rzecz sprawiająca kłopot, mianowicie prawidłowy oddech. Zarówno w pierwszej fazie, gdy położna kazała dotleniać dziecko, jak i przy parciu. Zwykła, naturalna rzecz mnie przerosła. Za drugim razem, braki z pewnością nadrobię:) Karina
Ja myślę,że tego oddechu nie jesteśmy w stanie wyćwiczyć. Tzn narzucić, po prostu podczas porodu oddychamy jak nam wygodnie. Ale masz oczywiście rację, że jest ważny zarówno przy dotlenianiu dziecka, jak i przy partych. I już głowa położnej (taka jej rola) żeby nas, rodzące dobrze poprowadzić 🙂
Chodziliśmy z mężem na zajęcia w Szkole rodzenia i jesteśmy bardzo z tego zadowoleni. Patrząc na Brata męża i jego żonę, którzy nie uczęszczali, bo on stwierdził że to wiocha i strata pieniędzy- widzimy, że my byliśmy lepiej przygotowani, wiedzielismy czego się spodziewać i kiedy jechać do szpitala. Nas przyjęli bez problemu i bez czekania, oni musieli spacerowac i w końcu jechać gdzie indziej bo za wczesnie pojechali.
Tak samo z pierwszą pomocą- szwagier prawie połamał dziecko jak mu się zaksztusiła, bo nie wiedział jak się za ratunek zabrać :/
O widzisz, o tym zapomniałam. Masz zupełną rację- dzięki zajęciom i my nie spieszyliśmy jak na wariackich papierach do szpitala zaraz po tym jak odeszły mi wody. (udało mi się nawet notkę na bloga wrzucić, że się zaczęło :P).
Szczerze myślę, że to nie ma nic do rzeczy 🙂 My nie chodziliśmy do szkoły rodzenia (choć chciałam, ale pracowałam a zajęcia były tylko w tygodniu i nie miałam jak) a nie było żadnych problemów, przyjęli nas bez niczego, poród był rodzinny, mąż się wykazał i w trakcie porodu i już po nim, w domu, nie miał żadnego problemu czy z kąpaniem czy z innymi czynnościami przy dziecku, porodu też nie wspominam jakoś traumatycznie, choć wszystko trwało około doby. Kwestia naszego podejścia i tyle, choć nie twierdzę, że takie zajęcia nie są ciekawe i mogą czegoś nauczyć.
Pozdrawiam 🙂
Nie, nie 🙂 chodziło mi o to, ze nie pognalam do szpitala przy pierwszym skurcze, tylko wiedziałam jak zinterpretować objawy, ze już sie zaczęło i kiedy wyjść z domu, aby nie musieć być odesłaną do niego z powrotem 🙂
Zgadzam się- nadmierne ociąganie tez nie wskazane. Jak we wszystkim- zachowajmy umiar i zdrowy rozsądek.
Odnośnie kp zgadzam sie, nie ma co się poddawać za szybko. Ale to przecież w każdej dziedzinie tak jest :)))
Również uczeszałam do SR z mężem, zajęcia były bezpłatne ponieważ była to szkoła przy szpitalu. Jestem bardzo zadowolona, nauka oddychania pomogła mi bardzo przy porodzie, gdybym nie wiedziała jak sie oddycha to źle by sie mógł zakonczyc mój poród ponieważ w trakcie odkleiło się łożysko. Zajęcia były raz w tygodniu, godzina ćwiczeń a druga godzina teoria i zwiedzanie traktu porodowego. Naprawdę polecam takie zajęcia, szczególnie dla pierworódek.
Fajnie, że trafiliście na bezpłatną szkołę, przy szpitalu. My też do takiej uczęszczaliśmy, no ale była płatna (choć dalej twierdzę, że i tak ponownie bym zapłaciła i nie żałuję ani 1 wydanego grosza).
O, bardzo fajnie, że napisałaś swoje wrażenia 🙂 Jesteś chyba pierwszą osobą, którą spotykam, a która skorzystała z tych wizyt, bo w ogóle wiedziała o takim prawie 🙂
Odnośnie koleżanki- myślę, że w takiej sytuacji po prostu złożyłabym ponowną deklarację wyboru położnej. I może przy okazji skargę w przychodni.
I tutaj plusem jest tzw. poczta pantoflowa 😉 Bo mi powiedziała siostra, która dowiedziała się od sąsiadki, którą zaczepiła położna z rejonu, właśnie ta sama, która do mnie przychodziła 😉 Więc naprawdę stwierdzam, że to kobieta z powołaniem 🙂 A koleżanka nie miała siły się już wykłócać, ja starałam się moją wiedzę, na tyle ile sama wiedziałam już też z doświadczenia porodu przekazać jej jak najlepiej.
Szkoda, że o tym się głośno nie mówi, bo naprawdę wielu kobietom w ciąży ubyłoby zmartwień i byłyby spokojniejsze między wizytami lekarskimi.
Powiem Ci, że coraz bardziej irytują mnie media. Przekazują informacje wybiórczo, te które im pasują, nie koniecznie w pełni oddając rzeczywisty stan. Pod osłonką troski tak naprawdę ukrywa się te przywileje, z których większość mogłaby skorzystać i które sie większości należą, i tak jest niestety w wielu tematach.
Mam nadzieje, ze sporo mam w ciąży trafi na tą informacje na moim blogu, a jeśli nie tu to gdzieś indziej i rzeczywiście bedą mogły skorzystać z rad i doswiadcżenia położnej. Tylko takiej oddanej temu co robi.
U nas też położna była tylko raz w pierwszym tygodniu w domu po porodzie i na tym się skończyło…
Ja nie uczęszczałam do szkoły rodzenia, ale u mnie są zupełnie inne realia. Wszystko i tak samo przyszło choć byłam troszkę zdenerwowana moją niewiedzą.
Ja też uczęszczałam z mężem do SR i bardzo sobie chwalimy. Wiedza, którą nabyliśmy może nie do końca nam się przydała ze względu na CC ale to był bardzo dobrze spędzony czas. Przede wszystkim obydwoje wyszliśmy z zajęć z przekonaniem, że jesteśmy gotowi by wspólnie przeżyć to wydarzenie. Wcześniej mój mąż się zarzekał, że nie będzie go przy porodzie a ja nie chciałam go zmuszać. Gdy okazało się, że CC było niezbędne w naszym przypadku był bardzo zawiedziony, bo nastawiał się na poród rodzinny:)
Może jeszcze będzie miał okazję nadrobić 🙂
Madziu, a wiesz, że podobne wrażenia, co prawda z pobytu w szpitalu i z wizyt przed porodem miała moja przyjaciółka, która rodziła na Cyprze? ( Halo, Agatko, jeśli tu jesteś i czytasz to proszę skomentuj 🙂 )
Też coś wspominała odnośnie presji w dbaniu o szczupłą sylwetkę w ciąży, że nagonka jak tralala.
Kompletnie nie rozumiem podejścia z alkoholem i fajkami, też wtf?
Spoko Maroko, na pewni nikogo nie przestraszylas. To raczej dowodzi, ze w tej naszej Polsce to jeszcze nie jest tak tragicznie. Agati Me,życzę Ci wymazania traumy i naprawdę pięknych wspomnień z kolejnego porodu 🙂
Chamie Ty mój kochany! :*
Warto, warto, WARTO! Ja nie żałuję i z chęcią poszłabym kolejny raz 🙂 Wiele się nauczyłam, wiele strachów oswoiłam. O wielu rzeczach nie miałam pojęcia. Miałam też to szczęście, że mój poród odbierała położna z naszej SR 🙂 Zajęcia w SR były też bardzo ważne dla mojego Męża – mimo że byłam pewna, że sobie poradzi, to mógł bardziej zaangażować się w ciążę. Polecam 🙂
Ania, toż przecież masz teraz ponownie okazję, hihihi 🙂
ja chodziłam właśnie na takie zajęcia z „edukacji okołoporodowej”, w grupie, ale bez mężów i trochę żałuję, że nie zdecydowaliśmy się na szkołę rodzenia.
Ostatnio pytałam męża czy pamięta nasz poród i to co widział i czy ma jakiś niesmak, powiedział, ze nie 🙂 My nie uczęszczaliśmy i poradziliśmy sobie ze wszystkim. To z czym miałam problem to brak sił pod koniec i ja cały poród…przeleżałam, tak mi było najwygodniej radzić sobie z bólem. A decyzję czy będzie przy porodzie zostawiłam tylko i wyłącznie jemu. Mąż zajmował się córeczką lepiej niż ja, był pewniejszy w tym co robi. Mimo to myślę, że na pewno warto iść do szkoły rodzenia 🙂
Jesteś w grupie nielicznych mam, które szukały informacji na własną rękę. Śmiem tak oczywiście twierdzić patrząc na niski poziom wiedzy i niestety tego jak mało kobiet karmi (w oczy rzuciły mi sie statystyki, że powyżej 3m mlekiem modyfikowanym karmi 95% kobiet). Oznacza to, źe brak wiedzy w temacie i brak fachowej pomocy sprawia, że przygoda z karmieniem się kończy przy kryzysie. A ponoć jestesmy na 1 miejscu wsród krajów gdzie kobiety w ogole zaczynaja karmić. Szkoda, ze takie coś sie tak marnuje, właśnie przez niedoinformowanie 🙁
Jeśli chodzi o karmienie piersią, ja i moja córeczka najwięcej zawdzięczamy pielęgniarce laktacyjnej, cudownej kobiecie, która zagrzewała mnie do walki o każdą kroplę mleka, co było o tyle trudne, że maluszek po pierwszej dobie na tym świecie wylądował na intensywnej opiece i moje piersi były zdane na kontakt z bezdusznym laktatorem (ten też pomogła mi wybrać owa pielęgniarka, bo egzemplarz, który kupiłam zawczasu sama, okazał się kompletną, choć dobrze rozreklamowaną, klapą). Przy okazji poddaję temat do kolejnej notki: poradnie laktacyjne. Mnie pomogły także przy późniejszych problemach z karmieniem (m.in. telefonicznie rozwiały wątpliwości dot. leku, które można zażywać w czasie laktacji).
Temat bardzo, bardzo fajny. Z chęcią coś zamieszczę na blogu,ale niestety z poradniami doswiadczeńia nie mam (mimo, ze raz zdarzyło mi sie szukać w okresie połogu takowej). Moze jakaś mama mająca doświadczenie jest zaińtersowana wpisem gościnnym na łamach bloga? 🙂
My szkolę rodzenia zaliczyliśmy – wspominamy bardzo pozytywnie, a i nowe znajomości pozostały 🙂 I dzidzusia w brzuszku rysowaliśmy podczas słuchania bicia serduszka, wtedy też położna określała nam dokładnie, jak dzidziulek jest ułożony – dla mnie to była nowość 🙂 Coś w tym jest, że mężczyźni czują się pewniej, u nas było podobnie 🙂
Byłam przy Jędrusiu z mężem, a teraz idę jeszcze raz – ale już sama – mąż w tym czasie będzie pilnował przychówku;p.
Z zajęć szkoły rodzenia ja najlepiej wspominam część gimnastyczną i ćwiczenia oddechowe, a mąż zajęcia z pielęgnacji noworodka. Poród miałam rodzinny, ale wypadło tak, że zamiast z mężem rodziłam z moją mamą – i to też zamierzam powtórzyć, bo była dla mnie niesamowitym wsparciem. No i zna się trochę na rzeczy – przynajmniej tyle, że wiedziała, kiedy już koniecznie trzeba było wezwać lekarza.
Mieliśmy super szkołę rodzenia! Przed każdymi zajęciami gimnastyka plus raz na tydzień aquaaerobik. Wykłady ekstra, najbardziej praktyczne okazały się te na temat karmienia piersią i o znieczuleniu zewnątrzoponowym, które prowadził anestezjolog. Znieczulenie zzo super sprawa, zdecydowałam się na nie dzięki wykładom na szkole rodzenia, bo różnie podchodzą do tego ginekolodzy w Polsce, od 4cm rozwarcia żadnego bólu już nie czułam i spałam sobie pod kocykiem. Potem kilka skurczy partych, też bezbolesnych i po sprawie:) polecam!
A i gazu rozweselającego nie polecam, jego cząsteczki wędrują sobie krwioobiegiem matki do krwi płodu. Zzo nie dostaje się do krwi dziecka, cała substancja czynna znajduje się w przestrzeni zewnątrzoponowej:)
Ja nie dostałam zzo, ale przynajmniej szybko poszło, a bez szyjki iz. Rozwarciem chodziłam miesiąc. Z nastawieniem oczywiście na znieczulenie podczas porodu. Jednak jak wyszłam po godzinie spod prysznica okazało sie, ze ,mam już 8cm i nie podadzą znieczulenia. Wielkiego boli nie było, dałam radę 🙂
Ale Twoja szkoła rodzenia no no świetna!
Też tak myślę, że warto. A teraz jak to wypunktowałaś to jestem pewna.
Zajęcia w szkole rodzenia są cenne nie tylko dla przyszłej mamy (o czym wspomniała Autorka), ale także dla taty. Gdy oboje rodzice mają świadomość tego, co się dzieje z kobietą w ostatnich dniach ciąży, jak wygląda poród oraz w jaki sposób zajmować się matką i dzieckiem w pierwszym okresie poporodowym – oboje będą potrafili dać sobie wsparcie. Oczywiście większa uwaga skoncentrowana jest w tym czasie na mamie i dziecku, ale dzięki takiej świadomości można jeszcze bardziej zbliżyć się do siebie, a co istotne – można także wychwycić bardzo trudny moment ewentualnego pojawienia się depresji poporodowej.
Barbara Michno-wiecheć, psycholog psychoterapeuta