Patrzę na elegancką okładkę książki leżącej przede mną na ławie.
Piękna kobieta jedną dłonią podtrzymuje główkę noworodka, nachyla się nad nim jakby coś szeptała.
A może próbuje pocałować dziecko?
Wśród delikatnych kolorów doskonale widać wyróżniający się tytuł
POŁOŻNA
3550 cudów narodzin
I nazwisko… Jeannette Kalyta.
Patrzę na nazwisko i wracam myślami do sytuacji sprzed kilku lat.
Siedzę w pracy, w tle dobiegają jakże znane, przecież powtarzające się każdego dnia po kilkadziesiąt razy te same odgłosy z radia.
„Nazywam się Żanetka Leta. Jestem położną z wieloletnim doświadczeniem. Codziennie spotykam wyjątkowe kobiety, takie jak Ty…”
Po raz kolejny przez moją głowę przebiega ta sama myśl. Dlaczego Żanetka? Dlaczego dorosła kobieta publicznie zdrabnia swoje imię.
Większość z Was wie, że mam na imię Żaneta. To pewnie dlatego ta myśl wtedy nie dawała mi spokoju za każdym razem gdy słyszałam reklamę środka do higieny intymnej. Gdyby kobieta przedstawiała się imieniem Kasia, Asia, Basia itp chyba nawet nie zwróciłabym na to uwagi. Swoje imię zawsze się wyłapie.
Wtedy nie przypuszczałam, że „Żanetka Leta” wróci do mnie po kilku latach. Wróci i sprawi, że będę oczarowana jej osobą.
Jak się okazało- tak naprawdę Jeannette Kalyta. Moja imienniczka. Moja pokrewna dusza. Gdyby dane było mi spotkać tę kobietę na żywo bez chwili wahania uścisnęłabym ją.
Bez słów. Za to za słowa. Te, które wywarły na mnie tak ogromne wrażenie.
Jak chyba żadne inne nigdy wcześniej.
Książka, która trafiła do moich rąk, dzięki uprzejmości
Wydawnictwa Otwarte zapisała mi się w pamięci i wiem, że pozostanie tam już na zawsze. Wiem też, że jeszcze nie jeden raz do niej wrócę. Jeżeli kiedykolwiek będzie dane mi zostać babcią, to posunę się o stwierdzenie, że zanim to nastąpi dam egzemplarz swojej synowej. A już na pewno córce o ile kiedyś ponownie zostanę mamą – dziewczynki.
Żeby miały wspaniały poród. Taki jak te, które opisuje Jeannette.
Pozwólcie, że tak jak autorka na kartach książki, tak i ja będę wracała wspomnieniami do pewnych wydarzeń…
Bałam się porodu, tego co ma nastąpić. W końcu to miało być nieznane dla mnie doświadczenie. Uczęszczaliśmy do szkoły rodzenia. Rozmowy z położną mnie uspokajały. Filmy z porodów również. Tak samo jak myśl o tym, że nie będę sama.
Dużo czytałam. Skupiałam się jednak tylko i wyłącznie na pozytywnych historiach. Nie chciałam czytać i słuchać o bólu, strachu, krwi.
W głowie miałam wizję swojego porodu. Tak silną, że stała się rzeczywistością.
Nie planowałam minuty po minucie, chciałam jednak, żeby było to dla mnie wspomnienie, do którego będę z chęcią wracać w przyszłości.
Trafiłam na położną anioła. Agnieszka Serafin. Nawet nazwisko miała anielskie.
Gdybym ponad rok temu miała możliwość przeczytania książki Jeannette byłoby mi jeszcze łatwiej. Zmieniłoby się jedno. Chciałabym urodzić w domu.
Lektura sprawiła, że to co chodziło mi po głowie, a wydawało fanaberią okazuje się być czymś naturalnym.
Tak samo naturalnym jak to, że pierwsze godziny życia Mateuszka spędziliśmy wtuleni w siebie. Cała nasza trójka.
Często wracam myślami do tych chwil. Często wypowiadam je głośno, gdyż nie mogę zapomnieć tego mistycznego uczucia. Opowiadam raz po raz o tym mojej mamie, która słucha mnie ze łzami w oczach.
Gdy ja się rodziłam mama mogła na mnie tylko spojrzeć.
Zaraz potem zabrano mnie.
Był grudzień 83 roku. Mróz, w szpitalu nieszczelne okna. Z tego powodu nie przywozili matkom swoich dzieci nawet na karmienie. Mama straciła mnóstwo krwi podczas porodu. Spędziłyśmy w szpitalu równy tydzień. Do dziś mama wspomina jak podczas tych krótkich chwil, kiedy przynosili małe zawiniątko położna żartowała do mamy „karmić, karmić, nie przyglądać się”. A moja mama patrzyła w moje oczy, które współgrały z granatową obwódką na białym rożku i kręciła loczka z tej garstki włosów, które miałam na czubku główki.
Mimo, że znam tą historię na pamięć, ciężko mi było wyobrazić sobie i zrozumieć dlaczego w tamtych czasach zabierano matkom to co najpiękniejsze w porodzie. Dlaczego kobiety się na to godziły…
Odpowiedź poznałam już po pierwszych rozdziałach, gdzie Jeannette wspomina swój poród, ten w którym na świat przyszło jej pierwsze dziecko. A także ten, w którym uczestniczyła jako młodziutka położna, która sprzeciwiając się ordynatorowi dwukrotnie kładzie dopiero co narodzone dzieci na brzuchach ich matek.
To wtedy po raz pierwszy przyszło mi na myśl, że z chęcią przytuliłabym tą kobietę.
Takich momentów podczas czytania było mnóstwo. Nie będę Wam ich opisywać, opowiadać książki. Nie będę Wam zabierać uczucia ciekawości, poznania tego co znajduje się na następnej stronie. I na kolejnej.
Książka przede wszystkim wzrusza, choć nie brakuje w niej zabawnych scen.
Nie jeden raz jednak odkładałam na bok swój egzemplarz, bo łzy przeszkadzały mi czytać dalej. Próbowałam je przełykać, ocierać wierzchem dłoni. Tak, by nie widział mój mąż. Nic z tego. Każdą z historii musiałam poukładać sobie w głowie i w sercu. Zaakceptować słowa.
Dopiero wtedy mogłam czytać dalej.
Wieczorem, kładąc się do łóżka sceny wracały do mnie. Przeżywałam je na nowo. Nie mogłam się doczekać, by sięgnąć po książkę ponownie.
Jeannette na samym początku książki wspomina, iż żałuje, że nie mogła opisać wszystkich porodów, które przez te wszystkie lata odebrała. Książka liczyłaby wtedy co najmniej trzy tysiące stron.
Myślę, że nawet taka ilość pozostawiłaby we mnie niedosyt.
Każda historia tak inna, tak niesamowita. Chciałoby się do nich wracać i wracać.
Tak samo często jak wracam myślami do 19 listopada 2012 roku.
Każda historia zostawiła w moim sercu ślad i choć od czasu mojego porodu pogląd na wiele kwestii mam ten sam, to mimo wszystko książka ugruntowała mnie w przekonaniu, że warto żyć w zgodzie z samym sobą, słuchać tego co podpowiada nam intuicja. Jak dotąd nigdy mnie nie zawiodła i wierzę, że tak pozostanie.
Książka jednak to nie tylko zbiór historii porodowych. To również wspomnienia dotyczące życia autorki. Swoista autobiografia. Z przesłaniem.
Uczy. Miłości. Szacunku do drugiej osoby, nawet tej znajdującej się w brzuszku mamy. Pokazuje nam, że warto szukać swojej drogi, dać się ponieść nurtowi. Daje też wiarę i odwagę, by spełniać swoje marzenia i być wiernym wyznawanym poglądom.
Żałuję, że nie miałam nigdy okazji poznać autorki. Ciepło bijące ze słów na każdej stronie, troska o innych, serdeczność sprawia, że przed oczami mam Kobietę – Anioła.
Taką samą, o której wspomina Jeannette na początku książki, opisując historię spotkania położnej z czasów, gdy sama była małą dziewczynką.
Dla mnie ta książka jest świadectwem wiary w drugiego człowieka, tego, że los stawia na naszej drodze wspaniałych ludzi. Tylko nie zawsze potrafimy ich dostrzec. Ci ludzie właśnie są jak anioły.
Mimo tego, że nie przytulę jej nigdy i nie podziękuję osobiście za każde słowo, co tak bardzo chciałabym uczynić, nie czuję smutku. Czuje, że przez tą książkę w pewien sposób spotkałam Anioła. Wiem bowiem, że jeśli któregoś dnia najdą mnie wątpliwości, sięgnę wtedy ponownie po książkę Jeannette. I ona doda mi sił.
I wiary. Że chcieć znaczy móc.
Od dziś, także i Wy możecie.
Specjalnie czekałam z wpisem na oficjalną premierę, aby każdy kto poczuje potrzebę przeczytania książki, mógł ją zakupić.
Książka już jest dostępna na stronie empiku, pod adresem
http://www.empik.com/polozna-kalyta-jeannette,p1086608124,ksiazka-p
Na koniec mam także dla moich czytelników niespodziankę.
Każdy z Was, kto w komentarzu pod wpisem zostawi swoje pierwsze, najpiękniejsze dla Was wspomnienie z dzieciństwa będzie miał szanse na zdobycie książki Jeannette.
Do rozdania mam aż 3 książki!
Na wpisy czekam do niedzieli 19 stycznia. Szczęśliwców wybiorę do przyszłej środy.
Bardzo jestem ciekawa Waszych wspomnień 🙂
Dodaj komentarz
58 komentarzy do "Położna – Kobieta Anioł"
Piękna książka!
Dziś do mnie doszła, w weekend może się za nią zabiorę.
🙂 A ja ciekawa bardzo jestem zawartości tej książki, bo kiedy Ty Żanetko ( zdrabniam i ja, z sympatii) opowiesz o czymś z wypiekami na twarzy, kocham to zanim mi w łapki wpadnie. A to musi być baśniowa historia.. bo jak inaczej nazwać cud narodzin?
ja ciepło wspominam i swoją położną:) a książki ciekawa jestem bardzo!
Ja czekałam na nią :-). Co do wspomnienia to były te chwile kiedy Tato zabierał mnie do swojej pracy – teatru – w sobotnie poranki – kiedy tylko nieliczni się tam kręcili i mogłam śmiało biegać po scenie 🙂
Już sie nie nigdy doczekać kiedy ją przeczytam 😉
Cudna recenzja ;***
Nie mogę doczekać* (słownik w telefonie) 😉
Moje najpiekniejsze wspomnienie z dziecinstwa 🙂 . Takie gdy mialam jakoś 2-3 latka z okazji mamy 18 urodzin dostalam piękne czerwone lakierki. Spalam nawet z tymi bucikami!. Gdy były za małe nie pozwolilam ich wyrzucic. Do tej pory sa gdzies w domu rodzinnym. Mam zdjęcia w tych butach. I do tej pory ubostwiam czerwien. zakochalam się i zostało!
Ksiazka wydaje się być niezwykla… już marze ja przeczytać!
Dzisiaj odebrałam swój egzemplarz. Nie mogę się doczekać. Musi poczekać. Najpierw skończę czytanie jednej. Nie znoszę przerywać czytania. 🙂
Świetna recenzja. Na dniach na pewno książkę zamówię, przekonałaś mnie 🙂
Żanetka, pewnie słyszałaś to już wiele, wiele razy, ale to Ty jesteś niesamowita. Dziś czytając recenzję miałam łzy w oczach. Ty również wzruszasz i sprawiasz, że mam ochotę Cię uścisnąć. Wywołałaś we mnie takie same emocje jak opisujesz. Przypomniałas mi mój poród, nie należał do lekkich, ale mimo wszystko nie boję się następnego. Wezmę udział w konkursie, tylko muszę znaleźć dłuższą chwilę na wspomnienia i zanotowanie ich, bo bardzo chciałabym mieć swój egzemplarz książki. Jeśli się nie uda w konkursie to z pewnością zamówię.
Pozdrawiamy serdecznie- Justyna i Anulka
Dziękuję za taką wspaniałą recenzję! Nabrałam chęci na przeczytanie tej książki. Więc pokuszę się na wzięcie udziału w konkursie 🙂
Najpiękniejszym wspomnieniem z dzieciństwa jest dla mnie kanapka ze śmietaną i cukrem. Pamiętam doskonale, jak babcia mi je szykowała, kiedy spędzałam u niej wakacje. Czuję w ustach ich przepyszny smak i zapach lata na wsi. 🙂
P.S. czemu Ciebie nie ma w Samosiach?
Coś brak mi weny i czasu :((((
Aj, to szkoooooooda. Dwa tygodnie zostały 🙁
O! I powstał post, jakbyś miała ochotę, to zapraszam:
http://krowkatyldzia.blogspot.com/2014/01/najpiekniejsze-wspomnienie-z-dziecinstwa.html
moje wspomnienie z dzieciństwa jak od małego niedaleko domu, pod okiem rodziców robiących obrządki ale jednak na odległość godzinami lepiłam ciasta i obiady z ziemi, pisku i zielska wszelkiego rodzaju, piekąc i udając szefa kuchni.
Pasja do gotowania została mi do dziś, a moi rodzice cały czas mi wspominają jak ciężko było mnie jesienią czy nawet zimą zabrać cdo domu bo ze śniegu też można było lepić potrawy:)
Jedno z moich najmilszych wspomnień z dzieciństwa dotyczy moich zabaw z naszym psem. Jestem alergikiem i zawsze marzyłam o psie, takim najwierniejszym przyjacielu. Moi rodzice w przypływie emocji kupili bokserkę. Była niestety u nas krótko, bo alergia nie dała o sobie zapomnieć 🙁 Moje wspomnienie ulubione związane z tym psem, to jak mam 3 latka i uczę się na niej jak się żegnać. Ona leży cierpliwie na swoim posłaniu, a ja jej łapką robię znak ” W imię Ojca i Syna…” Tylko wtedy miałam przez chwilę psa. I bardzo dobrze ją pamiętam.
Jedno z najprzyjemniejszych i jednocześnie najwcześniejszych wspomnień z mojego dzieciństwa było z moim dziadkiem. Dziadek umarł jak miałam cztery latka, więc ledwo co go pamiętam. Do tego przed śmiercią długo chorował na raka, więc gdy byłam mała, on był już schorowanym człowiekiem. Ale pamiętam dokładnie jak brał mnie na kolana, kładł przed nami kartkę papieru i trzymając w swojej ręce moją rączkę z ołówkiem, rysował. Pamiętam dokładnie jak rysowaliśmy świnkę i konika. Dzięki niemu potem chciałam rysować. Szkoda, że tak niewiele pamiętam z tego okresu.
1. ja słyszałam Żanet Kaleta 😉
2. bałabym się rodzić w domu, u nas ciąża idealna, bezproblemowa a Zuzie wytargali nieplanowo przez cc
3. super post! no trochę się wzruszyłam, a wiesz, że ja nie łatwo się wzruszam
AW
Wspaniała recenzja!
Piękna książka!
Byłam małą dziewczynką, panował okres świąteczny. Na choince pełnej słodkości wisiało czerwone piernikowe kółeczko. Z radością za nie pociągnęłam i cała choineczka runęła wraz z przedwojennymi bombkami. Radość ze zjedzenia tej oponki w mej pamięci pozostanie po dziś dzień, a strach przed karą….to już na inną opowieść 🙂
Ja całe dzieciństwo wspominam bardzo dobrze, wszystkie chwile spędzone chwile z bliskimi były szczęśliwe ale ciepło wspominam okres kiedy razem z mamą szyłyśmy ubranka dla lalek.Pamiętam jak dziś, jak się wpatrywałam w każdy ruch igły gdy mama szyła 🙂 Z łezką w oku o tym piszę 😉 Zawsze marzyłam, że se swoją córeczką też będziemy spędzać tak chwile ale na chwile obecną oczekuję synka więc już się szykuję do szycia dinozaurów, a temat lalek musi poczekać 🙂 Pozdrawiam gorąco!
Nie wiem czy jeste najpiekniejsze, ale jest jedyne jakie sobie przypominam. Bylismy nad morzem, taka wieksza grupka rodzinnie. Poszlismy na spacer, moja siostra zle sie czula i chciala isc spac, zostala w pokoju a my poszlismy. Po ddobrej godzinie wracamy a drzwi zamkniete, siostry brak. Rozpoczely sie wielkie poszukiwania. I co sie okazalo? Ze goska zasnela ale w toalevie, dlatego jej nikt nie widzial przez okno domku a spala tak mocno ze pukanie jej nie obudzilo. Dopiero zapasowy klucz wlasciciela pozwolil odkryc prawde 😀 nie wspomnie ze do dzis dnia sie z niej smieja y tego 🙂
Jak miałam kilka lat postanowiłam zrobić na Święta Bożego Narodzenia prezenty rodzicom, bo żal mi ich było, że Mikołaj nie przynosił prezentów także im. Do sklepu poszłam do … naszej łazienki. Tacie zapakowałam prawie pustą wodę toaletową, mamie zapas kolorowych mydełek i jeszcze nawet moim braciom coś zapakowałam, już nie pamiętam co, chyba jednemu (jeszcze papierkowe) pięć groszy. Po dzień dzisiejszy wspominają i śmieją się ze mnie 🙂
Pamiętam jak z Mamą i Babcią tańczyłam do piosenek Disco polo;) Jak uwielbiałam angielkę z cukrem albo bułkę maczaną w posolonej śmietanie i wianki z koniczyny i chabrów zbieranych na polu, które uczyła mnie robić Babcia. Ach no i zapach drożdżowego ciasta i siedzenie na werandzie w lato…
A poród… wydaje mi się, że duży wpływ ma samo nastawienie. Wyobrażałam sobie swój poród tylko pozytywnie i taki był (no, może potem nie było ze mną najlepiej, bo podobnie jak Twoja Mama miałam duży upływ krwi), ale wspominam go jako naprawdę lekki.
moje najlepsze wspomnienie? mialam z 4 latka moze nawet nie i ciagle prosilam o psa 🙂 ktoregos razu tata wrocil z trasy, wsadzil mnie do swojego stara a tam…mala kudlata kulka 🙂 moj pierwszy pies-Brytan,najlepszy kumpel na mnie nigdy nie warknal. a zycie potoczylo sie tak ze z psami mam troche wspolnego 😉
Piękna recenzja, zachęcająca i to bardzo:)
Moje wspomnienie to smak mleka, prosto od krowy, ciepłe, z pianką, pite z blaszanego kubka przez całą naszą czwórkę po kolei. To sianokosy, zapach siana, ciepło słońca,lodowata woda prosto z potoku, chowanego w kopach siana, obiad zapakowany w chustę. I najważniejsze jazda do domu na furze siana. Ech..
Pamiętam, jak byłam mała przyjeżdżałam do babci do miasta, jakież to było przeżycie 🙂 Mieszkając na wsi nie znałam autobusów miejskich i latarni zapalonych do późna w nocy. Babia zawsze podczas takiego pobytu zabierała mnie na ptysie. Ten smak pamiętam do dziś 🙂
Jakieś 20 min. temu słuchałam rozmowy z autorką tej książki w DDTVN. Kobieta robi niesamowite wrażenie – ciepła, spokojna, serdeczna i profesjonalna. Ach, inne położne powinny ją sobie stawiać za wzór! 🙂
Ja też oglądałam tę rozmowę. Wspaniała kobieta.
🙂
Ja najmilej wspominam czas spędzany z babcią- jej pyszny sernik bez ciasta i truskawki ze śmietaną, które wtedy smakowały tak, jak nigdy, i jeszcze chwile kiedy tata uczył jeździć mnie na moim białym rowerku „reksiu”- a teraz to moja sześcioletnia córcia na nim śmiga- ciekawe co ona będzie wspominać najmilej?
pozdrawiam demuszka5@poczta.onet.pl
Mam takie wspomnienie, które zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
Miałam trochę ponad trzy lata, gdy moja mama urodziła mojego brata. Pamiętam przebłysk, jeden tylko, gdy w naszym wspólnym – moim i mojego brata – pokoju mama zmieniała mu pieluszkę. Był malutki, taki tyci. I pamiętam, że gdy towarzyszyłam mamie przy tej czynności, zauważyłam coś, co zdecydowanie odróżniało mojego brata ode mnie :))) Przestraszyłam się szalenie, bo nie wiedziałam CO TO TAKIEGO! Rozpłakałam się i uciekłam do taty, jakby się za mną kurzyło 🙂
Piękna recenzja!
Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to uczucie radości, kiedy z przedszkola przychodziła odebrać mnie MAMA. Nie zdarzało się to często, ponieważ pracowała dłużej niż przedszkole było czynne. Czasami przychodziła po mnie Babcia, czasami Ciocia, ale pamiętam, że tylko do Mamy biegłam jak szalona:) I zrobię wszystko, żeby czekać na mojego Synka w drzwiach przedszkola… Ale na to jeszcze trochę czasu mamy…