O tym, że warto czasem zrobić coś dla siebie
Nigdy nie chciałam być matką, która trzęsie się nad swoim dzieckiem na każdym kroku. Matką, która robi za dziecko wszystko, nie dając mu możliwości usamodzielnienia się. Matką ingerującą w każdą dziedzinę życia, podejmującą decyzję. Matką bluszczem. Nie chciałabym wychować typowego mamisynka.
Moja więź z Mateuszem jest silna, nie zaprzeczam. Jest malutki, ma dopiero 11 miesięcy. Jestem jego mamą. Mamą, która poza tym, że zaspokaja głód i pragnienie, dba także o to by czuł się bezpiecznie. Zaspokajam jego potrzebę bliskości. A także swoją.
Tak było od samego początku, od momentu kiedy już po tej stronie, położna położyła mi go na brzuchu. Zrodziła się wtedy między nami niewidzialna więź. Synonim pępowiny, która łączyła nas, gdy Mateuszek był w brzuchu. Więź tak silna, że w duchu powstrzymywałam się, by nie krzyczeć na każdego kto ośmielił się w pierwszych dniach po porodzie wziąć moje dziecko. Hormony. Natura. Prawidłowa kolej rzeczy.
Wczoraj po raz pierwszy przyszło mi zmierzyć się z własnymi obawami i naciągnąć tą niewidzialną pępowinę do granic naszych wspólnych możliwości. Celowo nie piszę odciąć pępowinę, bo osobiście nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Dla mnie ta więź pozostanie przez całe życie, bo przecież on zawsze będzie moim synem. Kimkolwiek nie będzie, z kimkolwiek i gdziekolwiek przyjdzie mu dzielić los.
Więź ta jednak nie oznacza, że będę go trzymać za rękę i decydować o każdym zrobionym kroku. Swoje życie moje dziecko musi przeżyć samo. Tak samo jak ja przeżywam swoje.
Wczoraj w pewnym sensie oboje postawiliśmy taki pierwszy krok w samodzielność. I choć na kilka godzin przed wyjazdem polały się z mojej strony łzy wzruszenia, pojawiły myśli o odwołaniu wszystkiego, teraz wiem, że było nam to potrzebne.
Zostawiłam Mateuszka na ponad 12h i wyjechałam. Była tęsknota, myśli wędrujące ku jego osobie, czy aby na pewno nie jest mu źle, czy nie potrzebuje się do mnie przytulić. Czy zaśnie, czy będzie chciał jeść. Zerkanie na telefon, powstrzymywanie się, by nie zadzwonić i spytać jak im idzie. Radość z mms-a, na którym mój synek smacznie śpi w wózku.
Mogłabym napisać, że teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się to śmieszne, bo świat się nie zawalił, a Mateusz zniósł naszą rozłąkę dużo dzielniej niż ja. Ale to nie byłoby prawdą. Bo cóż śmiesznego może być w trosce matki o dziecko?
Napiszę za to, że mój wyjazd to była taka pierwsza lekcja w szkole życia. Dał mi dużo. Odpoczęłam psychicznie. Nie od Mateusza. Raczej od ciągłego skupiania uwagi na nim. Zrobiłam coś dla siebie.
Ubrałam wysokie buty, pomalowałam się, ułożyłam włosy. Psiknęłam się ulubionymi perfumami. Do torebki poza laktatorem, który nota bene okazał się zbędny wrzuciłam rzeczy tylko dla mnie. Z uśmiechem dodającym samej sobie otuchy spojrzałam w lustro. A potem ruszyłam w drogę.
I choć przez te 12h moje myśli wracały do niego, a rozmowy krążyły wokół tematów związanych z naszymi dziećmi to było coś, czego naprawdę było mi potrzeba. Bo jak zawsze poznałam fantastyczne kobiety, mamy. Miałam okazję zamienić słów kilka z Pawłem Zawitkowskim, który uspokoił mnie, że podkurczanie stópki przez Mateuszka to rzecz najbardziej normalna w świecie i wkrótce minie.
Kilka godzin atrakcji różnego rodzaju, które tchnęły trochę nowości do mojego życia. Rozmowy, które utwierdziły w przekonaniu, że to co robię ma sens. Rozmowy, które zbliżyły.
I osoby. Pełne ciepła i uśmiechu. A także takie, które wsiadły specjalnie w auto i jechały, żeby się napić wspólnie kawy i porozmawiać. A potem bezpiecznie dostarczyć mnie na peron, pomimo zawirowań remontowych na dworcu. Dziękuję Ci Moniu.
Gdy wróciłam mój synek smacznie spał. Przebudził się na chwilę, więc skorzystałam z okazji i ulżyłam swoim piersiom. Był tak zaspany, że chyba nie do końca kontaktował, że już jestem.
Za to rano, po przebudzeniu zamiast jak zwykle raczkować po łóżku w kierunku drzwi, przez kilka minut przytulał się do mnie i dotykał mojej twarzy.
Nasz świat, nasz dom się nie zawalił przez mój wyjazd. Otworzyły się tylko nowe drzwi.
Ps. Gdzie byłam wczoraj nie jest tajemnicą, ale o tym co porabiałam będzie następnym razem 🙂
Dodaj komentarz
33 komentarzy do "O tym, że warto czasem zrobić coś dla siebie"
Wcale mnie to nie dziwi, ja nie mam jeszcze dziecka ale już nie wyobrażam sobie zostawić kiedyś swoje dziecko z kimś, ba…nawet z Mężem 😉 hehe 🙂
Jak widać taka rola matki..
http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/
Fajnie, że rozłąka nikomu nie zaszkodziła. Można powtarzać wyzwanie 🙂
pomyśl sobie co ja przeżywałam jak zostawiłam mojego malucha w wieku 8 miesięcy na 3 dni , a sama udałam się do UK pozałatwiać formalności w byłej pracy….
chyba nie jestem sobie tego w stanie wyobrazić. Jednak w życiu są różne sytuacje 🙁
taka krótka rozłąka zawsze „robi dobrze”
uściski
Cos takiego mamie jest potrzebne 🙂
Pierwsze koty za płoty… 😉
U nas taka rozłąka od kilku tygodni jest na porządku dziennym (chociaż nie aż 12-sto godzinna), bo wróciłam do pracy.
Brawo dzielna mądra mama;-)
Podziwiam, że potrafiłaś się tak „odpępnić” na te kilka chwil, ja na dzień dzisiejszy nie jestem zupełnie na to gotowa, ale to też pewnie dlatego, że moja mała jest jeszcze bardzo maleńka. Na myśl o tym, że przyjdzie taki dzień, w którym zostawię Niuńkę na kilka godzin beze mnie, przechodzą mnie ciarki, ale pewnie wszystko przyjdzie z czasem. Jesteś wielka 🙂
krowkatyldzia.blogspot.pl
Na początku takie myśli byłyu mnie na porządku dziennym. Właściwie nawet teraz czasem się pojawiają, choć jak to wcześniej napisała Kasia- pierwsze koty za płoty 🙂
Może jestem dziwna, ale jak dotąd nie odczułam takiej potrzeby „wyrwania się” z domu. Moja najdłuższa rozłąka z Andrzejkiem jak do tej pory to ok. 4 godziny – tyle dziennie nie było mnie w domu, kiedy na chwilę udało mi się znaleźć sobie pracę. A jestem mamą od półtora roku, od prawie dwóch miesięcy nie karmię synka piersią.
Jestem z młodym 24h, mąż pracuje jak większość głów rodziny, czasem sobie ponarzekam, ale nie tęsknię za bujnym życiem towarzyskim, które wcześniej prowadziłam chyba trochę wbrew własnej naturze.
I ja mam taką dziwność ,więc mnie to nie dziwi. Synka pierwszy raz chyba na dłużej zostawiłam jak się zbliżał do drugich urodzin, a teraz dzielny z niego przedszkolak nawet w weekend chciałby do przedszkola i nawet łzy nie uroni. Daga Tree
Nie jesteście dziwne. Wg mnie to normalne. Ja nie wyrwałam się z domu, by odpocząć od małego, najchętniej zabrałabym go ze sobą (jednak 12h poza domem, w pociągu to nie jest najlepsza opcja). Pojechałam w pewnym sensie do pracy. Jeśli chodziłoby tylko o moją przyjemność to wyglądałoby to zupełnie inaczej 🙂
Inna sprawa, że wyjazd ten dużo mi dał 🙂
Ja wczoraj po raz drugi zostawiłam Franulka…jak wróciłam przywitał nas-mnie i męża uśmiechem, piskami radości…tulił się do nas i się po prostu cieszył. Gdy połozyliśmy go spać mama powiedziała że przez cały dzień spał tylko pół godz. widocznie tęsknił. Wiki nie spała w ogóle i chociaż bardzo śpiąca była jeszcze przez kolejną godz po naszym powrocie kolorowała:))))
Ja póki co wytrzymałam tylko 3 godziny bez synka, a kiedy wróciłam do domu już w drzwiach lały mi się łzy wzruszenia na jego widok. I wtedy też po raz pierwszy mnie przytulil.. tak świadomie 🙂 pozdrawiam dzielna mamę! 🙂
Uroczy poranek. Aż się chce powiedzieć ooooch! 🙂
Dzielna, kochana, w pieknym stylu te nowe drzwi otworzylas:) A ja, wskocze kolejnych tysiąc razy w auto i chetnie po dworcu pobiegam z Tobą jak sie tylko da:)
Musisz robić tak częściej, to Wam obojgu zrobi dobrze 😉
eh rosną nam te nasze chlopakaki. Mnie też zaraz zaczna się dni rozląki kiedy pojde na studia (zaczynam w listopadzie). I choc zjazdy raz w miesiącu to jakoś już mi tęskno 🙂
Wyobrażam sobie Aniu, ale zawsze mogę Ci jakoś uprzyjemnić pobyt w Krakowie pyszną kawką 🙂
Temat na czasie bo ja też się wyrwałam z domu ale nie na 12 godzin tylko na 5 🙂 było mi trochę cieżko,no ale mój syn przespał całą rozłąkę i chyba nie zrobiło to na nim wrażenia 😛
Wow Żaneta, super sprawa 🙂 Super Odważna Mama 🙂 A powiedz, czy zostawiałaś dla Matiego swoje mleczko na czas rozłąki, czy dał radę i bez Ciebie i bez Twego mleczka?
Pytam, bo sama szykuję się psychicznie i fizycznie też do czasowej rozłąki z Jasiem i jedyne, co mnie właśnie ciut blokuje to to, że wciąż się karmimy.
Fajnie bardzo, że się Wam to udało.
Pozdrawiamy Was ciepło,
Monika i Jasiek z Kujaw 🙂
Nie zostawiałam 🙂 Mateuszek i tak z butli nie potrafi pociągnąć, a je już tyle rzeczy, że z głodu by nie padł 🙂
Wzięłam ze sobą laktator, ale i tak się nie przydał. Piersi były full wypełnione, ale do zniesienia 🙂
Jeszcze kilka razy i się przyzwyczaisz 🙂
krótka rozłąka jest bardzo dobra, bo uświadamiamy sobie co mamy i za czym tesknimy:)
Dokładnie jest w tym prawda!
Dzielna mama 🙂 Ja jakoś nie umiem rozstać się na więcej niż 3 godziny(zostawiłam go z babcią bo musiałam pojechać na wizytę kontrolną do lekarza i jak synek się obudził to chodził i szukał mnie po całym mieszkaniu i wołał ”mama”)Tęsknię za nim strasznie aby go przytulić.Mimo,że dalej karmię tym większa bliskość z nim potrzebuję.Może gdybym już nie karmiła to bym inaczej się czuła?? O strach mi już myśleć o powrocie do pracy…chyba będę ryczeć??
Rozumiem Cię doskonale. Ja na samą myśl o powrocie do pracy i zostawieniu małego mam ciarki 🙁
Takie wyjścia są mamom potrzebne. Miesiąc temu spędziłam poza domem 16h. Byłam zmęczona ale szczęśliwa:) Też miałam wyrzuty sumienia – niepotrzebnie
Zazdraszczam wyjazdu i spotkania :* a co do tekstu to masz rację!
To może głupio zabrzmi, ale poryczałam się, jak o tym przeczytałam. Ciekawa jestem kiedy ja będę miała czas tylko dla siebie. Na razie to nawet nie mam kiedy do dentysty się wybrać, choć by się przydało. Co nie znaczy, że mi moje cudo nie daje szczęścia 🙂
Przyjdzie taka chwila. Może jeszcze zanim dziecko będzie pełnoletnie? 😀